szkice "Opowieści Gandziaka"

buty

tu muszę dodać że nie była to pierwsza przygoda naszego bohatera. Oczywiście słowa przygoda używam w znaczeniu jedynie sarkastycznym. Ale aby nie zanudzać czytelnika, opowiem w jednym zdaniu o dwóch historyjkach w jakich Gandziak miał wątpliwą przyjemność uczestniczyć..
Pierwszą z nich było oskarżenie go o kradzież butów roboczych tak zwanych gumofilców, kiedy zwalniał się z pracy w firmie geodezyjnej na wrocławskich Krzykach. Magazyn został właśnie wtedy okradziony i pech chciał że nie mógł oddać ubrania roboczego i tych nieszczęsnych filcowych butów w sklepie kosztujących jakieś dwadzieścia złotych, ponieważ w magazynie po kradzieży został urządzony remament. Magazyn był zamknięty na głucho, zakratowany z ogromną kłódką wisząca na kracie, a on musiał wyjechać ponieważ kończył mu się termin wypowiedzenia pokoju jaki wynajmował niedaleko Morskiego Oka w miłej i przyjemnej okolicy zaraz praktycznie przy parku szczytnickim. Wkrótce przyszedł do niego już do domu rodziców dokąd po raz kolejny powrócił na tarczy, list z urzędowy, a raczej urzędowe pismo z tak zwanego kolegium. Za nieoddanie gumofilców, których oddać przecież nie mógł, ale za to że nie oddał ich, musiał zapłacić kolegium. Bagatela, sumkę wielokrotnie przewyższającą wartość tych starych śmierdzących filcowych butów, w których chodząc po polach z geodezyjną łatą wiele razy się przewrócił. Teraz przewrócił sie jeszcze raz, nie w nich , a "na nich" na termin wyznaczonej przez kolegium sprawy, nie stawił się, po prostu nie miał za co pojechać do Wrocławia. Sprawę przegrał więc a sumka do zapłacenia z każdym dniem rosła, a nawet za niespłacenie jej groziło mu więzienie.

Inną taką groteskowo-humorystyczną sprawą było oskarżenie go o kradzież starej zardzewiałej piłki do cięcia metalu [nadmieniam że jeszcze nie zabytkowej ], a konkretnie brzeszczota. Pewna starsza, biedna i psychicznie chora kobieta w Wysowej, a raczej na jej skrajach, tuz prawie przy Blechnarce, małej wiosce na granicy polsko-słowackiej. gdzie wtedy spędzał zimę. Starsza kobieta nazywała się Smij, co po łemkowsku albo ukraińsku znaczy nomen omen Żmija. Staruszce niestety chętnie pomagał, ponieważ była samotna, bo ze względu na trudny charakter rodzina omijała ją jak się to mówi szerokim łukiem wtedy jeszcze o tm nie wiedział ] Ona jakby chcąc ukarać go za jego głupotę i nauczyć go czegoś na przyszłość oskarżyła go o kradzież tego nieszczęsnego brzeszczota. A niedorozwinięci umysłowo policjanci z Wysowej dali wiarę i ścigali go bezwzględnie i niezwykle stanowczo po całej Polsce. Będąc już później w Krakowie u siebie lub u matki dostawał wezwania polecone do sądu. Tylu ludzi, o Boże święty, siedziało w Polsce w więzieniu za takie bzdury i wstydzili się do tego przyznać przyznać. Minęło dwadzieścia lat a nic się nie zmieniło, emerytkę we wrocławskim supermarkecie oskarżono o kradzież batonika ponieważ ochroniarze znaleźli w kieszeni jej palta papierek po batoniku kosztującym jakieś dziewięćdziesiąt groszy, Poważne sprawy, o gigantyczne oszustwa toczyły sie natomiast w najlepszym z krajów latami. Nieraz nawet od początku tak zwanej "transformacji"

Gandziak wiedział jedno. Wiedział że po przygodzie z butami do Wrocławia już nie wróci



u Gandziaka zamieszkał kot


W Pewnym momencie zaczęły w domu Gandziaka dziać się dziwne rzeczy. Mianowicie wieczorem ktoś zaczynał dobijać sie do drzwi, a następnie szarpać gwałtownie klamką. Gandziak oczywiście nie otwierał, ale tak na wszelki wypadek na stole w kuchni położył sobie siekierkę. Po kilku dniach postanowił jednak zareagować, i biorąc leżącą na stole siekierkę podchodził do drzwi, a następnie je otwierał. Po drugie nikogo nie było. Trzeciego dnia zobaczył kota, kot wszedł do środka i...został. Potem zobaczył w jaki sposób kot otwierał drzwi, mianowicie wskakiwał na klamkę, i wisząc na niej szarpał ją, jeśli były zamknięte robił to dotąd aż mu Gandziak nie otworzył. Kot potrafił jeszcze kilka innych sztuczek, otwierał sobie wodę w kranie gdy mu się chciało pić, a kiedy napiszę że mył sobie wodą łapki i pyszczek gdy tylko zaspokoił pragnienie, to nikt mi nie uwierzy. Czy to miało związek z tajemniczymi wybuchami i eksplozjami gigantycznych kul różnobarwnego światła następującymi po nich w nocy nieodległych górach -tego Gandziak nie wiedział. Ale przypuszczał że tajemnicze wybuchy i światła jakie im towarzyszyły mają związek z jakimiś badaniami lub testowaniem nowej broni. Kto miałby tą broń testować, polski budżet świecił pustkami, a Słowacja była jeszcze biedniejsza - może więc amerykanie - myślał. Zaobserwował także wzrost inteligencji u zwierząt w tym obszarze. Był pewien że zwierzęta tam są inteligentne i myślą. Czy to wpływ wybuchów, jakie przyczyniły się do zmiany kodu genetycznego
u zwierząt? Na drzewach pojawiały się też dziwne formy przypominające do złudzenia Matkę Boską, a jeden taki konar znalazł nawet podczas palenia w piecu kiedy robił sobie obiad.
Jeszcze dziwniejsze przygody miał Gandziak z jeleniami. Biedak sam w pustym odludnym miejscu ciągle się czegoś bał. Choć wśród przyjaciół i znajomych udawał bardzo odważnego. I TAK IDĄC DO SKLEPU musiał uważać na żmije jakich w tej okolicy było bardzo dużo, dziwne zważywszy na pore roku powinny już dawno spać, ale nie spały a jedna nawet mało go nie ugryzła.Wieczorem bał się dobijania do drzwi i szarpania klamką, dopóki jego źródło czyli kot, nie zamieszkało razem z nim. W nocy natomiast ktoś gwałtownie uderzał w ścianę. Miał powtarzający się co noc sen. Otóż zaraz za ścianą pokoju, już na zewnątrz budynku oczywiście jest sad, i do tego sadu wchodzą krowy które przegania właściciel,krowy uciekając uderzają w ścianę budynku, i wtedy Gandziak budzi, a razem z nim kot, który śpi w łóżku obok niego.
Gandziak oczywiście ma pod poduszką sporych rozmiarów nóż kuchenny, a pod łóżkiem siekierkę, większą od tej jaka leży na stole w kuchni, więc zwykle w takich chwilach łapie za nóż, a drugą rękę za siekierę, i czeka co będzie się działo. Nic się nie dzieje, i Gandziak zasypia, spi dotąd aż nie obudzi go głodny kot, albo sąsiadka dobijająca się do drzwi.Pewnego dnia wieczorem zobaczy przyczynę. Stojąc i paląc papierosa, zobaczy jak zza rogu przybudówki wychyla się ogromna postać, a potem znika, by po chwili znowu wychylić się i pokazać całą głowę. Ach jakie piękne są jelenie! Czy widzieliście kiedyś jelenia.Gandziak od tej chwili wie dlaczego jelenie nazywane są królami zwierząt w naszym obszarze klimatycznym. Są piękne i szlachetne, myśli, a największe nawet osiagają rozmiary średniej wielkości konia.
Od tej pory będzie podrzucał im jabłka, i trochę siana. Chce je znęcić i oswoić. Faktycznie przychodzą coraz bliżej, i się go nie boją, ale o oswojeniu nie ma mowy.
Później dowie się od sąsiadki że jelenie były kiedyś prawdziwym utrapieniem tego regionu, a ochrona zbiorów jednym z ważniejszych i bardziej pracochłonnych zajęć.Zwykle po zbiorach ziemniaków, czyli jesienią mieszkańcy tego regionu zbierali się wieczorami w górach paląc ogromne ogniska na swoich polach. I nic mistycznego w tym nie było, żadnych tajemnych kultów. Po prostu te wielkie ogniska miały odstraszać jelenie przychodzące na pola by jeść ich ziemniaki.Ziemniaki obok chleba pokarm ludzi biednych, a właściwie wypełniacz żołądka. Światło z płonących gałęzi sprawiało że jelenie były widoczne i można je było odganiać za pomocą gałęzi albo rzucanych w nich kamieni. Pełnili więc prawie wszyscy dyżury przy ogniskach nieraz aż do rana, zostawiając zaledwie jedną, a rzadziej dwie dorosłe osoby do pilnowania domu, obejścia oraz dzieci. Domy trzeba było pilnować, w regionie panowała bowiem ogromna różnorodność pod względem narodowym, językowym i religijnym. Mianowicie: łemkowie, polacy i ukraińcy, katolicy greccy i rzymscy, prawosławni, baptyści, świadkowie jehowy i wyznawcy prawosławnych sekt występujących praktycznie jedynie na Syberii jak subotnicy i niedzielnicy. Po 56 przybyli jeszcze górale zajmując często puste domy po wysiedlonych mieszkańcach wiosek.Gdy ci wrócili okazało sie że ich domy są zajęte, budowali więc często obok nich nowe, a ci którzy zajęli ich stare chaty stali się teraz sąsiadami, a jak dorastały dzieci teściami.

Gandziak zakopuje zdechłą krowę sąsiadki.


Wielkim problemem Gandziaka było niestety to że chciał być dobrym, jeśli byście wtedy mu poiedzieli że za każdy dobry czyn należy odpokutować poczułby się zapewne urażony, a może nawet zraniony.I kiedy pewnego ranka przyszła do niego sąsiadka prosząc o pomoc ten niestety ie odmówił, ale poszedł razem z nią. Jak się w drodze okazało sąsiadce zdechła krowa, i należy ją najpierw wynieść z obórki,a następnie zakopać. Taka krowa jeśli nie wiecie waży trochę, nawet dla tak silnego mężczyzny jakim jest Gandziak, wyniesienie zdechłej krowy z obórki w podłodze której leży warstwa śliskiego gnoju i gnojówki na wysokość około dwudziestu centymetrów jest problemem. Próby trwały połowę dnia. Do tej dziwnej dwójki, samotnej łemkowskiej kobiety będącej świadkiem jehowy, i Gandziaka, dołączył jeszcze jeden mężczyzna, i w końcu jakoś załadowali zdechłą krowę na wóz, którego właściciel wywiózł ciało zdechłej krowy na pole i następnie zakopał. Starania Gandziaka nie zostały jednak właściwie docenione przez sąsiadkę. Jak się potem okazało staruszka była psychicznie chora i po wyjeździe Gandziaka do Krakowa. Oskarżyła go o kradzież starego zardzewiałego brzeszczota do piłki, wartości bagatela około osiemdziesięciu groszy. Staruszka była psychicznie chora, ale czy zdrowi byli policjanci z Wysowej którzy przyjęli skargę? Może byli ociężali umysłowo. Jako ciekawostkę mogę dodać że listy z wezwaniem na policję a następnie do sądu, były pisane na adresy miejsc publicznych w Krakowie. Ale to jeszcze nie wszystko, kara za zajmowanie się nie swoimi sprawami, musiała być odpowiednia.Wezwanie do sadu przyszło na adres rodziców naszego bohatera, a list polecony przecież odebrała sąsiadka, prawie dziewięćdziesięcioletnia staruszka, podpisując się pod nim. Gandziak jak i jego matka chętnie starszej kobiecie pomagali robiąc dla niej zakupy. Odwdzięczyła się wiec jak mogła, bo gdy matka Gandziaka wróciła ze szpitala po operacji, rozradowała sąsiadka wręczyła jej pozew sadowy przeciw synowi. Matka po operacji mogła więc spokojnie odpocząć.Śmieszne w tej historii jest to że Gandziak nie pomagał sąsiadce z Wysowy całkiem altruistycznie, myślał tak : no dobrze nie mogę wystarczająco pomagać mojej matce, bo jestem od niej daleko, ale tu mam samotną staruszkę i mogę coś dla niej czasami zrobić. Staruszka urodziła sie zaledwie dwa lub trzy dni później od matki Gandziaka, jakoś tak po dziesiątym listopada, i była także skorpionem.
Nawiasem mówiąc matka Gandziaka nie potrzebowała pomocy, a jej nadmiar irytował ją.


Wracając do kota. Kot nie tylko że zamieszkał u Gandziaka, ale nawet po jakimś czasie zaczął zakradać się do jego łóżka, i spać razem z nim pod kołdra. Nie ruszały go dziwne odgłosy, dobijania się do ścian w nocy, ani strachy, jakich wiać nie miał. Kot sie okazał strasznym zabójcom.Masowało wiosną łapał małe jaszczurki, siedząc na schodach przed gankiem. Piękne, mieniące się różnymi kolorami jaszczurki traciły niestety życie. Zabijał także swoją niebezpieczną łapą małe żmije.Ale z kotem wiąże się najdziwniejsza przygoda.Kiedyś zasypiając już nad ranem Gandziak usłyszał głośne krzyki kota. Jak się potem okazało, kot był kotką, i tej nocy okocił się. A w łóżku zdziwionego i trochę przerażonego Gandziaka leżały cztery małe kotki, Gandziak najpierw panicznie bał sie ich dotknąć bo słyszał że potem takiego kotka może matka odrzucić jeśli poczuje zapach człowieka.Wykonywał więc prawdziwą ekwilibrystyczną akrobację wstając z łóżka, i następnie scielac go. Niestety dwa kotki zdechły przygniecione prawdopodobnie przez kołdrę gdzie zostały umieszczone przez matkę. Pozostałą dwójkę karmił, nalewając do miski i trochę mleka.Od sąsiadki dowiedział się że to podobno zły znak jeśli w łóżku urodzą się kotki, bo zapewne ktoś będzie się chciał wżenić w rodzinę, jak to powiedziała. Co to znaczy wżenić pytał Gandziak. Wtedy tego jeszcze nie wiedział.

Gandziak wraca wspomnieniami do historii rodzinnych.


Jak wszystkich zapewne wiadomo, rodzice matki Gandziaka byli w stu procentach polakami. Przodkowie dziadka za udział w powstaniach listopadowym i styczniowym zostali wysiedleni ze swojej wsi aż na granice województwa radomskiego* z lubelskim, po drugiej stronie rzeki było już lubelskie.
Żyli tam skromnie w zakolach Wisły pomiędzy doliną a małymi wzgórzami pełnymi ziół i wrzosów. Babcia miała o wiele ciekawszą historię, otóż w czasach kiedy była zaledwie kilkuletnim dzieckiem, cała jej dorosła część rodziny wymarła. Przed pierwszą wojną podobnie zresztą jak i przed drugą, okoliczna ludność miała widzieć jakieś dziwne znaki, na niebie i zwykle piękne tajemnicze postaci spacerujące po wsiach i ostrzegające ludzi przed kataklizmem jaki niebawem na ludzkość zostanie zesłany za jej grzechy.[ niektórzy w tych pięknych paniach widzieli Matkę Boską] Bez względu a to jaka była prawda z cudownymi zjawami, pojawiła się najpierw zaraza a potem wojna. Rodzice i dziadkowie Anny zmarli na zarazę nie doczekawszy się na nią.Dzieci przeżyły ale zostały same. I tak dziesięcioletnia sierota musiała nagle w jednej chwili wydorośleć i zajmować się młodszym rodzeństwem.
Oprócz tego musiała jeszcze zarobić na utrzymanie całej małej gromadki. I wiem że zabrzmi to fantastycznie ale dziesięcioletnia dziewczynka zaprzęgała konie do wozu, orała ziemie i wykonywała wszystkie prace jakie mogła wykonać.
Mały Rys postaci babci Anny.Urodzona gdzieś pomiędzy Chodlikiem a Annopopolem, z rodziny która zamieszkiwała te rejony od stuleci jeśli nie dłużej. Jeśli coś ja wyróżniało to wyjątkowo szlachetne rysy twarzy, jakie można czasami, jeżeli byliście może na wyprawie w północnych Indiach spotkać u niektórych córek i żon maharadżów.Do tego niesłychanie błękitne oczy zupełnie jak lazur nieba, w których można się było przejrzeć.
Nie przypominała w niczym rodziny ojca Gandziaka która zachowała w sobie dużo włoskich genów, czarne włosy czarne oczy i ciemną karnację skóry spotykaną jedynie czasami na Sycylii.Aha, babka Gandziaka ze strony ojca także była sierotą.

*gdzieś między KŁódziem, Solcem a wspomnianymi Annopolem i Chodlikiem



Ojciec Gandziaka zapisuje się do ormo.

Było to w zamierzchłych czasach, ale właśnie tego wieczoru nie wiedzieć czemu Gandziak siedząc samotnie w kuchni przypomniał sobie.
Otóż ojciec Gandziaka lubił niestety wypić i używał wszelkich pretekstów aby wytłumaczyć się przed nie znoszącą alkoholu żoną.Gdy był małym dzieckiem, wybuchła wojna a jego starszy brat poszedł do lasu, a siostra została wywieziona na przymusowe roboty, ojciec ponieważ nie chciał podpisać listy przynależności do narodu niemieckiego, niby zresztą z jakiej racji jak był pół szkotem i pół włochem, trafił do obozu w Dachau, i to zresztą dzięki jego dobrej znajomości języków, bo a odmowę podpisania listy miał zostać rozstrzelany, ale w ostatniej chwili okazało się że potrzebni są im tłumacze i kare śmierci zamieniono mu na obóz.
Ojciec wychowała jedynie matka i był przyzwyczajony do dużej swobody, a nawet nieograniczonej wolności dla siebie bo dla dzieci taki nie był, wręcz przeciwnie. Ale sam wychowywał się nie wychowywał przez matkę i trudno mu sie było pogodzić z nową dla niego sytuacja
Kiedyś wpadł na pomysł aby oszukać matkę że razem z milicją i tak zwanymi ormowcami kontroluje miejscowych przestępców. Matkę to i tak nie obchodziło, nie obchodziło jej nic co nie jest działaniem dla rodziny i nie miało żadnego znaczenia czy ojciec stał z kolegami przed barem, na tak zwanym rogu, lub koło sikory, czy może łapał z ormowcami drobnych przestępców. W obu przypadkach nie poświęcał się dla rodziny i marnotrawił czas.W tym także celu zapisał się kolegami do tak zwanej partii, by po zebraniach mógł spotykać się z kolegami ww miejscowej restauracji, przy sąsiednim stoliku siedzieli sąsiedzi którzy w tym czasie mieli być na wieczornym nabożeństwie. Jedni więc chodzili na zebrania partyjne a inni do kościoła, a wszyscy spotykali się w miejscowej knajpie.Ich świat przypominał bardziej świat Hrabala i Haszka niż świat ideologicznych udręk i paranoi.
I tak chodził na ryby, grał w karty, nie twierdze wcale że nie lubi chodzić na ryby albo grać w karty ale zawsze była okazja żeby podczas wędkowania lub całonocnej gry w brydża czy pokera wypić trochę. Grał więc z miejscowym aptekarzem i księdzem, a potem kółko powiększyło się o kilku inżynierów i lekarzy.


Gandziak jedzie do pracy na farmę.

Kiedy się okazało że Gandziak nie otrzymał ani grosza za swoją prace przy sprzątaniu bloków i potem w supermarkecie gdzie wykład towary na stoisku mlecznym, postanowił wyjechać do pracy za granicą. Kogo stać żeby dokładając do pracy, i żeby móc pracować pożyczać pieniądze na na opłacenie czynszu za pokój, i jedzenie. Gandziak wtedy mało nie umarł z głodu. Od znajomego z Lubartowa który pracował przy układaniu kostki pożyczył pięćdziesiąt złotych, dzięki czemu mógł zabrać większość rzeczy i przewieźć je do matki do miasteczka. Zabrał ze sobą komputer, ten który dostał kiedyś od swojej byłej dziewczyny, komputer mu sie jeszcze w przyszłości przyda. Zostawił u niej swoje rzeczy i pojechał autostopem na Wyspy. Aha odwiedził położoną za miastem działkę rodziców a idą przez wąwóz pomiędzy drzewami słyszał zdziwione głosy ptaków, i mógłby przysiąc że ptaki śpiewały - o do miasta wrócił Gandziaka, Gandziak wrócił, przyjechał Gandziak - Ale chyba się z niego nie śmiały, myślał, przecież on lubił ptaki. Generalnie w tamtym czasie ciągle co się Gandziakowi przydarzało. A to wpadł pod samochód, a to przyjechał na święta odwiedzić matkę, i podczas kolacji połknął kość która mu utknęła w gardle i musiał w nocy iść do szpitala żeby mu tą kość wyciągnęli.
No dobrze więc pojechał stopem na Wyspę i znalazł pracę na farmie na samym południu Anglii, przy zbiorze owoców.
Pewnego dnia zobaczył jak pracujący razem z nim w jednym zespole Adam potyka się o króliczą dziurę, a następnie w nią wpada by po chwili zniknąć.
Wieczorem kiedy Adam wrócił do mieszkania zaczął opowiadać coo się z nim stało.
Ach, ciągle się tam coś działo. Jak ktoś nie wpadał do króliczej dziury, to zdarzała mu sięgnie mniej dziwna historia.
Następnego dnia na przykład podczas powrotu z pracy drzwi vana otworzyły się i Gandziak wypadł z auta, ale tak szczęśliwie że wpadł przez otworzone okno do samochodu jadącej za nimi angielki. Angielka była bardzo sympatyczna i miła, choć na początku dziwiła się trochę...
ACH, BYŁYM zapomniał. Próby współdziałania z ormo zakończyły się dla ojca Gandziaka tragicznie, spotkaniem jego głowy ze ścierką trzymaną w rękach matki.
a jego matka miała niestety silną rękę, tak silną jak charakter. Powiedziałbym nawet że zbyt silną.

Dziadek Gandziaka trafia do obozu
Gandziak podczas rozmowy z matką, przypomniał sobie historyjkę związaną z tym jak jego dziadek w czasie wojny trafił do obozu.
Dziadek Gandziaka ze strony matki, Jaros herbu Wrona, był człowiekiem bardzo partym choć łagodnym i żadne próby wymuszania na nim czegokolwiek nie kończyły się dobrze. Nie mogłeś zmusić go do niczego, jeśli on tego nie chciał, i tyle. Kropka. Możesz powiedzieć że miał silny charakter, albo duszę wolnego człowieka. Nazwij to jak chcesz. Dziadek więc powiedział że nie odda niemcom kontyngentu i tyle. Do jego domu zaczęli przychodzić sąsiedzi i liczni kuzyni, i namawiać go żeby odstawił obowiązkowy kontyngent bo mogą go spotkać za to liczne nieprzyjemności a nawet przykrości. Powiedział że nie zapłaci i koniec. -nie zapłacę, nie zapłacę - mówił wszystkim - i nie oddam, bo to jest moje - po czym dodawał - Mogą mnie nawet zamknąć - Wkrótce cała wieś chciała się złożyć na drobny w sumie kontyngent, jednak dziadek twardo postanowił na swoim. Po kilku dniach w zabudowaniach dziadka pojawili się żołnierze, na pytanie gdzie jest dziadek, jego żona odpowiedziała że nie wie. Żołnierze zaczęli szukać dziadka najpierw w obejściu, potem w zabudowaniach, myśleli też żeby może pójść do dziadkowego lasu, bo tam zbudował sobie jakąś chatkę albo lepiankę i ukrywa się przed nimi. A może jest nad swoją rzeką, -tam także mógł się ukryć, myśleli żołnierze. Kiedy jednak nie znaleźli dziadka w jego lesie, ani nad jego rzeką i na jego łąkach postanowili wrócić do domu. Może jest na strychu, ale na strychu nie było. Nie było go też w studni. Niestety jeden z nich zajrzał za drzwi za którymi stał dziadek. I tak dziadek trafił do obozu, z którego zresztą po tygodniu uciekł. Po kilku dniach przyszedł do domu na nogach. Z obozu nie było do domu daleko. o dajmy na to drugi dziadek Gandziaka, ten ze strony ojca, nie chciał w czasie wojny podpisać listy przynależności do narodu niemieckiego, więc trafił do obozu w Dachau. Mia zresztą dużo szczęścia, najpierw miano ich rozstrzelać, ale z powodu braku tłumaczy zamieniono mu karę na obóz.
Ciągle mu się przydarzały jakieś dziwne historię, bo gdy chciał iść do szkoły wybuchła Pierwsza wojna światowa, a on zamiast do szkoły trafił prawie ze wszystkimi swoimi braćmi do POWu, a następnie do armii.Walczył z bolszewikami podczas wojny polsko-bolszewickiej, i został już w armii. Do trzydziestego ósmego roku. Potem postanowił zbudować dom. I zabrał się energicznie do pracy. Tak energicznie że zbudował go w ciągu niecałego roku. Nowy piękny budynek był gotowy do zamieszkania w sierpniu 1939 roku. Jednak wybuchła wojna a niemcy skonfiskowali ten nowy piękny dom na potrzeby armii. Po wojnie po niemcach dom zajęli rosjanie, a kiedy dziadek wrócił z obozu wolał się nie wychylać. Jednak nie uprzedzajmy faktów.

Dziadek Gandziaka wraca z obozu
Amerykanie gdy wyzwolili obóz w Dachau nie chcieli oczywiście słyszeć o tym ze że dziadek Gandziaka wraca do domu, do rodziny. Mówili - słuchaj Steew ty musisz wstąpić do amerykańskiej armii, znasz angielski, i masz brytyjskie pochodzenie, a do tego byłeś przecież zawodowym żołnierzem, i to gdzie w strzelcach podhalańskich! Oni nie chcieli słuchać dziadka, a dziadek nie chciał słuchać ich.W końcu dziadek postanowił wyruszyć do domu w tajemnicy przed amerykańskimi żołnierzami, wyruszył skoro świt. Po drodze odwiedził jednego ze swoich braci. Dziadek dostał od brata całą masę prezentów, a do tego... wózek którym mógłby je przywieźć do domu. Tak w skrócie wyglądał kontakt dziadka Gandziaka z ameryką i amerykanami. PÓŹNIEJ JEGO SYN, CZYLI OJCIEC GANDZIAKA zaraz po ukończeniu studiów miał propozycje pracy w ambasadzie polskiej w Londynie. Nie skorzystał jednak z tej oferty pomimo silnych nalegań. Z wielu możliwości wybrał małe położone w kotlinie miasteczko z przepływają przez nie dużą rzeką i jeziorami. Wśród lasów i pól. Czy życie w takim małym ukrytym w kotlinie miasteczku przebiegało spokojnie i leniwie. Chyba nie


Babka Gandziaka choruje na serce
W wieku sześciu lat babcia Gandziaka ze strony ojca zachorowała na serce. Jakby tego było mało że jest biedną sierotą której rodzice zmarli kiedy ona była mała, to jeszcze okazuje się że jest poważnie chora.I chorowała tak na serce równo przez osiemdziesiąt osiem lat. Gdy zmarła mając dziewięćdziesiąt cztery, nie umarła oczywiście na serce. Rodzina Gandziaka nie należała do długowiecznych. Jego dziadek dla przykładu żył zaledwie osiemdziesiąt cztery lata, i to pomimo niewątpliwego wzmocnienia jakie jego charakterowi przyniósł pobyt w trzech obozach, dwu podczas wojny polsko- bolszewickiej [ z obu oczywiście uciekł ] jednym podczas drugiej wojny [ Dachau ]
Pradziadek żył zaledwie sześćdziesiąt kilka lat, ponieważ w jego zakładzie uderzył go w oko kawałek rozżarzonego żelaza, i niestety wdało sie zakażenie. Był niezwykle odważnym i silnym człowiekiem, i kila razy opłynął kulę ziemską, a zmarł w takich dziwnych okolicznościach, rzekłbym nawet że banalnych.
Prababka Gandziaka ze strony matki Marianna żyła przeszło dziewięćdziesiąt lat, wstawało najpóźniej o czwartej rano, poczym wybierała się na spacer. Ale to silne kresowe geny.

Do matki Gandziaka w wielki Piątek przychodzi sąsiadka.

W Wielki Piątek o godzinie siódmej rano przychodzi do matki Gandziaka sąsiadka. Nic nie robi ponieważ choruje, więc wymyśla nie stworzone historię. Od jakiegoś czasu uważa że matka Gandziaka hoduje na balkonie ptaki. Ptaki te oczywiście załatwiają się na jej balkonie [wytresowane?] Matka Gandziak nie hoduje oczywiście ani wróbli, ani sikorek ani nawet srok lub słowików. Jak to jej jednak wytłumaczyć? Z balkonu matki spada też podobno jakiś nie istniejący styropian. Jak może spadać z balkonu styropian którego nie ma? Jednak na tym skończyło się. Trochę Niezrównoważona kobieta przyszła do matki po raz kolejny. Razem z synem, w wieku lat około trzydziestu. Syn kobiety był trochę niemiły dla matki Gandziaka. Powiedziałbym nawet że bezczelny. Chamski i arogancki. Po najściach matka Gandziaka zdenerwowała się na tyle że dostała wylewu krwi do lewego oka. Następnie to oko zaczęło ropieć.
Tego dnia odbył się też pogrzeb jednego z sąsiadów. Gandziak nie przepadał za nim. Ponieważ sąsiad mia taki zwyczaj że kiedy kupował jedzenie to zanosił je do piwnicy. I tam po kryjomu przed dziećmi i żoną zjadał co lepsze kąski. Dla dzieci był chleb i smalec. Dla niego kiełbasa. Gandziak widywał nawet czasami jednego z jego synów. Syn został pijakiem, a następnie ponieważ został prawdopodobnie wyrzucony za pijaństwo z pracy przestał w ogóle dbać o siebie i starać się. Spał na klatkach schodowych w blokach dopóki ktoś nie wyrzucił. Powodów do wyrzucania go z klatki stwarzał wiele. A to zapalił na klatce schodowej ognisku gdy mu było zimno. A to śpiąc po pijanemu załatwił się w spodnie i zapomniał po sobie posprzątać. Gandziak nie przepadał za nim, bo kiedyś śpiąc po pijanemu na klatce załatwił się właśnie w... spodnie. Smród roznosił się po całej klatce schodowej przez trzy dni. Wchodził także do mieszkania i śmierdziało w mieszkaniu.

Sąsiedzi Gandziaka.
jednym z sąsiadów mieszkających na tej samej co on ulicy był policjant. Podobno dokuczał wnuczkowi sąsiadki z prawej. Dzieciak wychowywał się praktycznie u babci ponieważ rodzice nadużywali alkoholu. Więc kiedy wchodził do bloku a wejść musiał na ostatnie piętro otwierały się zwykle drzwi z naprzeciwka i na zewnątrz wychodził niezbyt sympatyczny pytając czego tu chce. Wtedy z twarzy chłopaka znikał uśmiech, i serce zaczynało mu gwałtownie bić a następnie wskakiwać do gardła. Cieszy się ale tylko przez chwilę, ponieważ nie spotkał przemiłego sąsiada już na schodach na przykład w drzwiach na parterze. lub zagradzającego mu drogę wejściowa a schody były dość dość wąskie. Wiele się nie zmieniło. Teraz jego wnuczek wlepiał mu mandaty kiedy ten jechał swoim starym rozpadającym się autem, bo na inne nie było go stać. W tamtym miejscu wiele się nie zmieniło dzieci i wnuki policjanta wiązali się wchodzili w związki z przedstawicielami mafii i świata przestępczego. Oczywiście wszystko stosownie do wielkości, jednak na małym osiedlu wystarczająco groźni.
Tak jak już przy policji jesteśmy to przypomniał mi się sąsiad z naprzeciwka. I częste interwencje właśnie policji. Kiedy to około dwunastej w nocy awanturował się z żoną. Zaczynało się przez niego rzucanie garnków na ulicę i tak dalej. Policjanci robili wtedy głupie miny. Jednak to co sie działo nie spłynęło tak po wszystkich. najpierw odjeżdżał starszy syn. Chłopak spokojny, gdzieś w czwartej klasie zaczęło się z nim dziać cos niedobrego. Przestał chodzić do szkoły,a następnie wychodzić w ogóle z domu. Potem coraz trudniej było się z nim dogadać. Po kilku latach przyszła kolej na młodszego. Chociaż u niego choroba zaczęła rozwijać sie inaczej. Gdy tamten milk i zapadał się w sobie, on robił sie coraz bardziej agresywny. Zapytacie może kto był winny. Czy kobieta zona tego mężczyzna prowokująca te awantury, czy mąż który dawał sie sprowokować. Zwykle jajko jednak przychodzi do kury i swój spotyka swojego. Szkoda niestety spustoszeń jakie ich związek przyniósł w postaci dwóch niezdolnych do życia synów. Agresja niestety potrafi być bardzo pustosząca. O ile gnie prowadzi według Tomasza z Akwinu do głupoty, o tyle agresja niszczy czasami nawet dosłownie całe otoczenie. Ona spala jak ogień. I wokół niej pozostaje jedynie pustynia.

Ojciec Gandziaka umiera w szpitalu.

Nadszedł czerwiec i ojciec Gandziaka trafił do szpitala po raz kolejny. Gdzie po amputacji nogi wkrótce zmarł. Wróciły do niego przed śmiercią wszystkie jego myśli i spełniły sie marzenia. Umarł w komunistycznym szpitalu, na wieloosobowej sali.Chciał komunizmu i miał komunizm. Lecz kiedy zobaczył jak działa komunizm w praktyce, na przykładzie szpitala właśnie, a może na przykładzie szpitala szczególnie, to nie uśmiechało mu się przebywanie w tym "raju".Obok niego pacjenci z sąsiednich łózek grali w karty, inni oglądali w telewizji sport. Przecież lubił oglądać sport. Lubił także kiedyś grać w karty, i to bardzo. Grał w karty nałogowo, w brydża a czasami w pokera. Jeżeli nie chodził na ryby to zwykle grał w brydża. Muszę wam powiedzieć że bardzo smutne jest umieranie w komunistycznym szpitalu, na wielkich wieloosobowych salach, wśród obcych ludzi. Kolektywizm jest straszny także z tego powodu że z obcych ludzi robi bliskich, a z bliskich obcych. Ta pozorna bliskość z obcymi i wobec obcych wymuszana jest właśnie poprzez kolektywne zajmowanie miejsc, nie tylko w pracy, co nie dziwi, lecz w szpitalach, szkołach, przedszkolach i żłobkach. Bliscy natomiast widują się ze sobą rzadziej większość czasu spędzając z obcymi sobie ludźmi, w szkołach, w pracy, a dzieci także w przedszkolach

Siostra Gandziaka.

Przyjeżdża na święta. Siostra była można powiedzieć całkowitym zaprzeczeniem Gandziaka. Rezolutna i dynamiczna. Pracowita i konkretna, umiała sobie zaradzić w życiu. Jej przyjazdy były swojego rodzaju rytuałem. Zatrzymywał się samochód, ona przychodziła do domu, i kazała schodzić Gandziakowi na dół żeby przynieść rzeczy z samochodu do domu. Wnoszenie siatek, toreb, z rzeczami potrzebnymi bardziej mniej albo w ogóle trwało przez jakiś. On wnosił je po schodach na drugie piętro i wracał po następne. Kłótnia rodzinna zaczynała się już często podczas noszenia rzeczy, kiedy jego siostra zaczynała nim komenderować. Może nawet po to woziła tyle rzeczy żeby mogła kimś komenderować i czuć się przez to ważniejszą? Dzieci oczywiście udawały że te rzeczy nie są ich.

KOMUNISTYCZNE DZIECKO

nie. komunistyczne dziecko nie powinno słuchać kołysanek - mówił zagniewany ojciec do żony a to go przestraszona słuchała - ani tym bardziej śpiewać. Nie powinno także zajmować się sztuką w przyszłości gdy dorośnie - Większość ludzi należących do partii i pracujących w strukturach administracji wiedziała że jest to kolejna partia władzy, i należy jakoś przeżyć, jego ojciec niestety był komunistą wierzącym, i zalecenia komunizmu traktował poważnie, a nawet wierzył w wychowanie, no raczej w wytresowanie nowego człowieka, Tak się niestety złożyło że na tego nowego człowieka został wytypowany jego syn. Od dziecka czuł że coś jest nie tak, i że ktoś chce zadusić jego psychikę i odebrać mu duszę, a zamiast niej, tej prawdziwej swojej duszy do małego dziecięcego ciała wstawić awatara, sztucznego implanta. I wiedział że musi się obronić, obronić za wszelką cenę. Po to aby przetrwać. W jego domu toczyła się wojna. Wojna o jego życie, czyli o jego dusze. Wraz co z tego wynika walką o wolną wolę, czy zwyczajnie o wolność.
Oddawanie pieniędzy na przechowanie. Kiedy wyjeżdżali z wizytą do rodziny panował obyczaj dawania pieniędzy dzieciom. Dziecko niech kupi sobie to co uzna za potrzebne myśleli dorośli. Oraz niech samodzielnie dokona wyboru. Jego rodzice dawali pieniądze jego kuzynek, a ich rodzice dawali pieniądze jemu. Jednak była mała różnica, i ta mała różnica robiła wielką różnicę. Jemu i jego siostrze rodzice kiedy wrócili do domu odbierali pieniądze, na tak zwane "przechowanie". Oczywiście na święte nigdy. Lecz kiedy dzieci pytały co z ich pieniędzmi, rodzice odpowiadali zgodnym chórem -przecież żywimy was , kupujemy wam ubrania - Ojciec komunista, partyjny uważał też że - pieniądze demoralizują - i mówił tak do niego często. Jego ojciec lubił mieć dwie twarze. jedną jasną, porządna, i była to twarz tak zwana dzienna. Druga twarz należała do nocy. Upijanie się, obżarstwo, lenistwo i okłamywanie żony. Oraz liczne awantury. Pozwalał mu jedynie na wychodzenie z domu, gdy on miał już szesnaście albo siedemnaście lat na pół godziny, po obiedzie. On podejrzewał że ojciec nie chce go zobaczyć stojącego pod knajpą, z tej prostej przyczyny że mógłby powiedzieć o tym matce. ponieważ miasto nie było zbyt duże. i tak o wszystkim mówiły jej uczynne koleżanki. Donosiły bardzo chętnie w obie strony. Do domu i wynosiły informację z domu.
Komunistyczne dziecko nie słucha muzyki mówił innego razu ojciec, uważając że sztuka demoralizuje. Strach bowiem że jego dzieci mogą zostać artystami paraliżował go. Ten komunizm był okropnie drobnomieszczański i nie było w nim ani odrobiny wolności, świeżego powietrza i rewolucji. Nic z ducha rebelii.
- Komunistyczne dziecko nie powinno zajmować się malarstwem - swoją drogą w tym akurat mieli trochę racji, pożytek własny i możliwość przetrwania, powinno być stawiane na pierwszym miejscu, a sztuka, duchowość, i inne zainteresowania dopiero w miarę wolnego czasu. No chyba że ktoś jest bardzo bogaty, i nie musi pracować na swoje utrzymanie, albo zgadza się na życie w nędzy. Wielu tak mówi, lecz kiedy do tego przyjdzie ma żal do ludzi że nie chcą mu pomóc, a co niektórzy tylko do siebie. Tam gdzie jest twój czas tam jest też serce twoje, idż do tego miejsca któremu poświęciłeś najwięcej swojego czasu i energii. Jeżeli czas i pieniądze zostawiłeś w knajpie to idź do niej po nie. Zobaczymy co powiedzą. Jeżeli zostawiłeś go w kościele, idż do kościoła, na zebraniach partyjnych idź tam. Mała dawka szlachetnego egoizmu nie zaszkodzi, gorzej jak go brakuje, wtedy trzeba go w sobie jakoś obudzić. Więcej agresji, woli walki, chęci przetrwania, poczucia własnej wolności i wartości.

Jego matka miała pomimo podeszłego wieku specyficzne podejście do życia. Uważała na przykład że jeśli ona coś widzi to widzą to wszyscy , jeśli lustro powieszone jest na wysokości jej głowy to jest to wysokość odpowiednia dla każdej osoby przeglądającej się w nim. Podobnie było z rozmiarami. Jeśli ona więc mieściła w korytarzu to inni także. Podobnie miały się rzeczy pozornie racjonalne z jednego punktu widzenia. Więc na przykład podstawiała pod kran miednicę aby woda jeżeli będzie kapała z kranu to do plastikowej miednicy. On znowu jeśli chciał się umyć a żeby nie budzić matki lub sąsiadów w bloku nie zapalał światło. Efekt był odwrotny od zamierzonego. kapiąca z kranu na miednice wodę słychać było w całym mieszkaniu a może nawet w bloku. Dwa logiczne działania zaprzeczały sobie. Nie usamodzielnił sie pomimo 50 lat mieszkał nadal u matki, a ona wierzyła że kiedy znajdzie stałą pracę ożeni się i razem z żoną zamieszka u niej. Jak by się mieli pomieścić w jednym pokoiku wielkości półtora metra na trzy? A w trójkę, czwórkę albo piątkę. Innym marzeniem jego matki było to ż jak dorośnie to zabierze ja ze sobą do swojego domu. Jako nastolatek chciał się usamodzielnić, jednak ciężka czapa nałożona na niego przez matkę i ojca sprawiła że się poddał i przegrał. Dwa jego matka czego bał się najbardziej chciała by w tym jego domu rządzić, szczególnie zaś rządzić nim i wychowywać jego dzieci, tak jak jego i jego siostrę. na to nie chciał się zgodzić. Nie chciał też powiedzieć matce prawdę, że nie zgada się na jej ingerencję w jego życie, aby jej nie zranić. Trwał więcc tak. I siedział u niej w domu, bez pracy. Dni i lata niestety mijały. Oczywiście co jakiś czas matka wyrzucała go z domu - wynoś się jak ci sie nie podoba - Dokąd miał się wynieść. Najpierw może wraz z ojcem przyczyniła się do jego niesamodzielności i bezradności a następnie. w tym także była nie konsekwentna. Inna jej taka specyficzna cechą było to że nie mogła zrozumieć że dziecko jest tylko dzieckiem i należy rozmawiać z nim jak z dzieckiem. Chciała by aby dorośli syn i córka zachowywali się jak dziecko, natomiast nie mogła zrozumieć że dzieci nie zachowują się jak dorośli. Gniewała się a nie, kłóciła z nimi obrażała na dzieci córki, bo z tymi najczęściej miała kontakt. Dobrze że nie trafiło się w jej domu dziecko z niedorozwojem umysłowym, na tyle niedużym że nie zauważalnym, przynajmniej na początku. Czy zamęczyła by nie dopuszczając do świadomości że nie jest w stanie na przykład zrozumieć jej. Nie mogła też zrozumieć że coś go boli, i nie rodzaj bólu ciała tu chodzi ale o tak zwany ból duszy. że się żle czuje lub coś w tym rodzaju.
Ja tam znałem komunizm z innej strony ze strony jakiejś książki Engelsa i wierszy Marxa. Najpierw niech na tapetę pójdzie Engels. Engelsa poznałem w szkole średniej. Liceum do którego chodziłem. Dzięki szkole przeczytałem coś koło tysiąca książek. Żeby się nie nudzić podczas lekcji czytałem pod ławka książki. Sztukę tę opanowałem do perfekcji. W klasie polonistycznej co pamiętam doskonale jakby to było dziś z tyłu na samym jej końcu stała oszklona szafka z książkami a ja siedziałem z niejakim Kulosem, albo Kulasem w ostatniej ławce. Ponieważ przeczytałem praktycznie wszystkie książki z biblioteki miejskiej i domowej dość łapczywym wzrokiem spoglądałem na oszkloną szafkę i znalazłem tego Engelsa. Książka, tytułu nie pamiętam traktowała o rodzinie. Dokładniej o tym jaka wsteczna zła i nikczemna jest rodzina, i że należy koniecznie i jak najprędzej do czasów jakichś zamierzchłych niby ludów które żyły w matriarchacie, a dzieci nie znały zazwyczaj rodziców i rodzice dzieci. Więc rodzice nie musieli opiekować sie dziecmi. Była to jedyna komunistyczna ksiązka jaką przeczytałem, za wyjątkiem Manifestu Komunistycznego. Jeżeli chodzi o Marxa to znał jego wiersze. Trzeba przyznać że poetą Marx był o niebo lepszym niż ekonomistą, chciało by się powiedzieć o piekło. Pomijając fakt że jest to twórczość satanistyczna której nie kupuję, i człowieka nie dojrzałego emocjonalnie, to jakby popracował nad swoim pisaniem mógłby zostać niezłym poetą. Niestety idąc cichą drogą nie spotkał by wtedy Engelsa, i ten nie utrzymywał by go przez długie lata. tu przyszedł mi do głowy pomysł na opowiadanie. Marx spotyka Engelsa, i widząc jego nienawiść do współczesnych struktur życia zaczyna pisać o komunizmie aby mu się przypodobać. Ma komunizm głęboko gdzieś, tak jak i zresztą wszystko, bo nie robił kariery jako poeta, ani redaktor i dziennikarz. Chce po prostu przetrwać i to w miarę wygodnie. Pisze więc to czego oczekuje od niego Engels. Engels m dla niego znaczenie, jako syn fabrykanta i wyzyskiwacza. Może także utrzymać i wyżywić Marxa i jego rodzinę. Możliwa jest także inna wersja. No cóz hm, Engels wolał chłopców i zakochał się w Marxie i dla tego go utrzymywał. Albo inaczej żona Marxa była jego kochanką i taka cenę musiał płacić Marx za wygodne pozbawione materialnych trosk życie. Oczywiście także żona Engelsa mogła być kochanka Marxa i nalegała aby ten utrzymywał Marxa. Nie wiem nawet czy Engels miał żonę. Dobra koniec fantazjowania.

Czarcie nasienie
Pochodzili z czarciego nasienia, jak on to kiedyś nazwał. Jego matka miała taki charakter że potrafiła go publicznie, w obecności obcych ludzi strofować. Faceta po pięćdziesiątce szturchać w plecy i wykrzykiwać na niego - nie garb się - albo coś w tym rodzaju kiedy on zeszedł przed blok żeby pomóc jej wnieść zakupy do domu na drugie piętro. Najpierw zadzwoniła koleżanka jej matki - zejdź na dół - rzuciła niemiłym agresywnym głosem, matki komórka spoczywała w tym czasie wygodnie w torebce, a torebka leżała rzekomo w bagażniku, ona wysługiwała się koleżanką bo to było dla niej wygodne. Koleżanka też coś z tego musiała czerpać żeby tak odnosić się do obcego mężczyzny i to w towarzystwie osób trzecich. Może coś przez to sugerowała, czego nie było. Potem pomyślał że jej matka wywodzi się z czarciego nasienia. na czwórkę dzieci, bo tyle ich było, dwaj jej bracia to nałogowi pijacy, i ona co tu dużo mówić kawał cholery. U ojca było podobnie na trójkę, bo czwarte dziecko zmarło kiedy było małe, ojciec był nałogowym pijakiem, jego brat miał skrajnie konfliktowy charakter, jedynie siostra była normalna. Czyli czarcie nasienie, awarskie albo jakie.
Ojciec jak mi opowiadał gdy był dzieckiem wyganiał ich z łazienki, kiedy miał potrzebę skorzystać z niej. Kiedy był małym dzieckiem pamiętał też jak pijany ojciec gdy wracał wieczorem do domu, po awanturze z matka jak go niechybnie czekała, groził że się wyprowadza. Pakował swoje rzeczy, po cym szedł spać. Rano budziły go krzyki ojca -co za kretyn schował mi moja koszulę - gdzie są moje spodnie - Awantury i kłótnie między rodzicami były można powiedzieć chlebem codziennym. Ojca pamiętał jeszcze z tego że ciągle wmawiał mu ze jest ostatnim idiotą i kretynem którego ciągle oszukują koledzy szkolni i z ulicy. Za ogryzek jabłka lub puste pudełko zapałek wymienia z nimi wszystkie cenne przedmioty. Z mojego punktu widzenia taki nie do końca szczery i nawet może trochę fałszywy. W towarzystwie obcych ludzi udawał świetnego i niezwykle sympatycznego, żartował, uśmiechał się, tak dla obcych był bardzo sympatycznym człowiekiem. Dla nich nie. Co jeszcze opowiadał mi o swoim ojcu? Jego ojciec nigdy nie chciał mu dawać pieniędzy ponieważ uważał że - pieniądze demoralizują - więc często najbiedniejsze dzieci z podwórka stawiały mu oranżadę albo lody, też zwykle dzieci pijaków bo innych tak raczej nie było, ale ich rodzice nie uważali że pieniądze demoralizują - Bardzo tez lubił jedzenie, Kochał jedzenie, dysząc podczas zjadania kotletów schabowych jakby opadał w ekstazę, jemu podczas jedzenia zarzucał natomiast że - je jak wąż - zbyt gwałtownie i szybko. Ach co ja mówię! Kotlet schabowy był jego religią. Mielony trochę mniej. Jest baranem z ascendentem w rybach. Tak jak ja. Silne emocje i odczuwanie. Bardzo głośno włączony odbiornik, właściwie to na cały regulator. I musi to całe odczuwanie znieść. Każdy dźwięk wybucha niby eksplozja supernowej. Każde mrugnięcie powiek u mijanej osoby ma kolosalne znaczenie. Dla dziecka o przeciętnej wrażliwości może wcale warunki nie były by skrajne. Po prostu nie wracało by uwagi na to czego nie akceptuje i tyle. Zawsze rodzice szyja jakiś kostium dla dziecka. Gorzej jeśli tego nie robią, i każą dziecku żyć w świecie podobnym do tego w jakim żył Kacper Hauser.

Matka Gandziaka odkąd ten był dzieckiem powtarzała mu że gdy on dorośnie i zacznie pracować, to wyniesie się do niego. W ogóle wyglądało że rodzice chcą czegoś od Gandziaka, i że nie chodzi tylko o wychowanie go i uczynienie samodzielnym, a może nawet o to nie chodziło im szczególnie, ale jakby coś od niego chcieli. Ojciec chciał zrobić z niego kukiełkę która będzie w jego dziecinnym pokoju, i będzie wykonywała [ to znaczy ta kukiełka czyli Gandziak] wszystkie jego polecenia,. Wcześniej musiał mu jeszcze amputować duszę. Musiał dokonać lobotomi duszy Gandziaka. Oprócz tego oczywiście że chciał go wychować na komunistę. Gandziak był z innej gliny i z nie tego świata, złożonego z kamiennych i drewnianych topornych dość figur ludzkich. Niemniej pomimo wrodzonej grzeczności, i kultury, nie zamierzał się poddawać, o nie. Jeśli ktoś myślał że jest inaczej to się grubo mylił. Rodzice nie pozwalali też mu na co pozwalali rodzice wszystkich jego kolegów z podwórka i całej okolicy. Jego kolegów uważali bez wyjątku za skończonych degeneratów. Może sam fakt że przyjaźnili się z Gandziakiem był wystarczającym powodem dla nich aby stai się degeneratami, chuliganami i skończonym, ostatnimi wykolejeńcami. Kiedy więc podrastał zaczął buntować się najpierw za pomocą noszenia odbiegających od przeciętnych ubrań, a następnie zaczął uciekać z domu. Wracając do matki Gandziaka. Matka Gandziaka mówiła też dzieciom, to znaczy jemu i siostrze że się pójdzie utopi. Nie wiem dlaczego to robiła,Miała się iść utopić z powodu pijaństwa ojca i nieudanego życia w związku z tym. Aha, byłbym zapomniał, jego matka wyfrunęła z domu rodzinnego gdy miała osiemnaście lat, po skończeniu szkoły średniej poszła do pracy, studia skończyła później. Jej ojciec nie chciał chyba zamieszkać z nią . Dziadek Gandziaka ani babka nie chciały chyba też robić prania mózgu swojemu dziecku zamieniając dom na ośrodek indoktrynacyjny. Skąd się to mogło wziąć. Podejrzewam że wpływ nowego, i zwycięstwo socjalizmu przywiezionego ze wschodu na radzieckich czołgach.Człowiek bowiem musicie wiedzieć, stracił wtedy duszę. Stał przypadkowym przybłędą, nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Po nic. Wszystko w tym ponurym brudnym byle jakim świecie było jeśli w ogóle było, brudne, brzydkie nijakie, no i z przypadku. Darwin i Lenin zastąpiły chrześcijańskiego Boga i jego Syna. Ludzie naśmiewali się z tego wariackiego chorego systemu jak tylko mogli, nie wiedzieli jednak że nasiąkają nim. Nasiakali nim powoli ale systematycznie.

Pracując na działce Gandziak obserwował chłopa orzącego koniem działkę sąsiada. Zauważył że człowiek orzący koniem działkę podczas swojej pracy ciągle się na niego wydziera, i przypomniał sobie swojego dziadka który też ciągle wydzierał się na konia kiedy coś robił. Potem przypomniał sobie jak podczas różnych prac domowych jego ojciec ciągle przeklinał i bluźnił używając takich słów jak na przykład "sakramenckie". Wiedział już skąd się u niego wzięła niechęć do pracy i agresja jaką często praca u niego wyzwalała. Nauczył się tego od swojego dziadka i ojca. Pozwólcie jednak że napiszę parę słów na temat samej działki. Działka matki Gandziaka kojarzyć sie mogła ludziom z jednym z kosmicznych rozmiarów bałaganem. Wszystko tam było chaotyczne i nie uporządkowane, szczególnie wczesną wiosną. Badyle, suche badyle wystające z ziemi i leżące na niej, stare plastikowe wiadra do uprawiania pomidorów porozrzucane w nieładzie. Generalnie nieład panował tam zawsze. wystające gałęzie nad skrzynka z narzędziami i ławka. Nierówne zbyt wąskie i nie równe ścieżki. Zbyt gęste drzewa i za mało przestrzeni. Nie wiem skąd się to brało, podobnie jak w domu Gandziaka. matka Gandziaka nie rozumiała że ludzie są różnej wysokości i szerokości. Myślała że wszyscy są tacy sami jak ona?



W tym momencie autor przestał pisać i odłożył długopis na stół, wcześniej robił jeszcze jakieś luźne szkice, o wyjeździe swojego głównego bohatera o imieniu Gandziak na wyspy w poszukiwaniu pracy i lepszego życia, ale tak naprawdę zaprzątnięty był poszukiwaniem swojego kota, Gdzie jest-myślał, nie było go ani pod stołem, ani za łóżkiem, ani w żadnym innym ulubionym przez niego miejscu, gdzie lubił spędzać czas lub przynajmniej wypoczywać....
Zdenerwowany zapalił papierosa, nie wiedział dlaczego tak się denerwuję, a kiedy to tylko zauważył, to natychmiast pomyślał - ach, nie powinienem się tak często denerwować - i spróbował uspokoić, biorąc kilka głębszych oddechów.W pokoju autora panował ogromny bałagan, zupełnie tak jakby przeszedł tajfun albo przynajmniej trzęsienie ziemi, a jego właściciel stanowił oko cyklonu lub środek koła, jak zwykle zewnętrznie nieruchomy i nieporuszony. Przypominał w swoim nieporuszeniu kamiennego człowieka, lub posąg. Oczywiście jedynie zewnętrznie, bo wewnątrz jak pod przykrytym pokrywką wielkim garze z gotującą się wodą wrzało wszystko, bulgotało, kipiało, parowało i eksplodowało jak pojawiające się małe wszechświaty, aby po chwili zupełnie zaniknąć. No może nie zupełnie, bo takie eksplozje zostawiają przecież po sobie ślady.
-tu dodam jedynie że ten bałagan w jego pokojach pojawiał się razem z nim i wędrowali razem z nim po świecie, Wrocław, Opole, Kielce, potem Śląsk, Glasgow, Londyn, i Edynburg, nieważne gdzie góry, wieś albo wielkie miasto, wszędzie tam gdzie mieszkał, prędzej albo później, ale zwykle prędzej, pojawiał się nieskończony nieopisany wprost bałagan, a rzeczy pozostawione same sobie i sobie samym przejmowały we władanie przestrzeń mieszkania, pomniejszając ją znacznie.
W końcu kiedy napięcie zaczynało go zbyt uwierać wstał zdenerwowany i zaczął chodzić nerwowo po pokoju, po drodze kopiąc leżący na podłodze jakiś przedmiot, który sam tam położył przed chwilą. Już chciał wyzwać od kretynów i idiotów osobę która ten zeszyt położyła, ale przypomniał sobie że przecież to on zrobił. Rozbawiony humorystyczną sytuacją rozluźnił się naturalnie i natychmiastowo. Po czym usiadł i zaczął pisać. Zanim jednak wziął do ręki długopis pomyślał -chyba napiszę dramat. Dramat.

Kasting na ojca.

Pomysł miał być następujący: jest wielu kandydatów na ojca i jedna w miarę pewna matka, co w dzisiejszym świecie nie jest chyba niczym specjalnie dziwnym a nawet rzekłbym niecodziennym. Więc dramat może niestety nie wypalić.
Następnie przyszedł mu do głowy scenariusz na krótkie opowiadanie "Dwie piłki na boisku", i wymyślił nową grę polegającą na tym że na boisku są jednocześnie dwie piłki, i obie drużyny grają nimi jednocześnie.
Jednak przypomniał sobie że oglądał już kiedyś w telewizji podobny serial, widział też podczas meczu POLSKA-IRLANDIA, dwie piłki na boisku. "Usiadł" więc zrezygnowany i przez chwile podpierał rękami głowę. Czekał aż myśli pojawią się same, co przecież nie zawsze się dzieje, lub wyprodukuje sam coś w swojej maszynie do myślenia i pisania. Trwało to jakąś chwilkę, dopóki nie zaskoczył. I jak tylko zaskoczył, już pisał, i to tak szybko jakby wpadł w trans.
Był bardzo zadowolony z siebie, ale jego radość trwała niestety krótko. Pisząc kopnął przez przypadek [czy aby na pewno?] leżący na dywanie duży ciemnozielony zeszyt w formacie A4, który dostał kiedyś w prezencie od swojej byłej dziewczyny, i pomyślał :co to jest?, po czym podniósł go natychmiast. - O zeszyt który dostałem od A - powiedział do siebie, i na swoje nieszczęście niestety otworzy go. Zeszyt dostał od swojej byłej dziewczyny A. kiedy jeszcze mieszkali razem ze sobą. A w nim, ni mniej ni więcej napisane było stare opowiadanie, bagatela, jakieś dziesięć lat temu. Co z nim zrobię, pomyślał, przecież jestem zajęty i piszę. Ale nie uprzedzajmy faktów i zobaczmy co nasz autor przeczytał


IMIĘ BOGA
powieść dziejąca się w mieście Kraków

Tak jak bohaterowie jego książek, autor włóczył się po mieście godzinami, a był to musicie wiedzieć, Kraków sprzed dziesięciu lat, jaki już niestety nie istnieje. Powiedzmy że Kraków z ostatnich lat dwudziestego wieku.Chodził po starych ulicach, i odwiedzał kościoły w których się modlił całymi godzinami, odwiedzał też stare klasztory położone na górach, i starożytne kopce.
Groby wielkich królów spoczywających w majestatycznych pozach i pomniki wielkich bohaterów. Czasami modlił się w tych kościołach do starożytnych bóstw i boddistawów buddyjskich, albo do katolickich świętych, co zupełnie mu nie przeszkadzało, bo najważniejsza była dla niego modlitwa, skupienie energii i nakierowana prosba wypełniona dobrymi intencjami.
Do kościołów i w inne miejsca zaglądał zresztą z zupełnie prozaicznych powodów, nie miał po prostu gdzie mieszkać, choć modlił się naprawdę szczerze i gorliwie. I nie ma tu chyba żadnej sprzeczności, bo może dla tego stał się właśnie bezdomny aby całymi dniami się modlić.
O ile mógł jeszcze sypiać u znajomych i tam spędzać jakoś noc, choć ci już krzywo na niego patrzyli, bo gościem jest się przecież przez trzy dni -o tyle w dzień musiał się niestety gdzieś podziać.A dzień człowieka bezdomnego jest niestety dniem bardzo długim, no chyba że się marnotrawi czas w bardzo głupi sposób.
Tego dnia wychodząc od znajomych mieszkających niedaleko kina Kijów rozmyślał o śnie który śnił mu się poprzedniej nocy, otóż w tunelu światła wędrowały stada zwierząt, a najwięcej wśród nich było byków i krów, [ może żubrów albo bizonów?], zwierzęta zbite w masie, stłoczone, a pomiędzy nimi szkielety, kości i zwierzęce kościotrupy.. Zwierzęta były otoczone, pokryte jakąś dziwną żółtawą mazią. Młode cielęta patrzyły na niego przerażonymi, pustymi, pozbawionymi oczu oczodołami.
Dzisiejszej nocy także miał dziwny sen, śniły mu się dwie kobiety, jedna z nich, brzydka, chuda i koścista, na dodatek z niezbyt dobrym charakterem. Broniła się przed nim, a on jakby chciałby ją posiąść na siłę, znajdując upodobanie w jej brzydocie.Walczył z nią i był wobec niej napastliwy. Potem nastąpiła druga sekwencja. Ta piękna, ładna kobieta, delikatna i subtelna, leży na ziemi a on po niej depcze [nie widząc jej]

Obudził się zszokowany.Przez kilka godzin spacerując po ulicach miasta, myślał o tym śnie i o jego znaczeniu.....
Następnie wszedł do kościoła świętej Anny i niedaleko ołtarza upadł zrozpaczony, pełen zwątpienia na kolana, potem całym ciałem osunął sie na chłodną posadzkę kościoła. - Dlaczego mnie porzuciłeś? zapytał z gorzkim wyrzutem. - Nie opuszczaj nas - wyszeptał. Gdy trochę doszedł do siebie, przerażony swoją odwagą, a może bardziej tym co z niego wyszło sprawdził czy ma przy sobie numer identyfikacyjny, bo tak zwane imię bestii, bo prawdziwe mieściło sie w mini nadajniczku wszczepionym zwykle w płat czoła], numer który był jednocześnie numerem dowodu-karty identyfikacyjnej, paszportu, konta w banku, karty podróży, tdt.
Większośc mieszkańców planety miała imię wszczepione zazwyczaj w dłoni albo czole, co było bardzo praktyczne, -imienia nie można było zgubić. Niestety pierwsi posiadacze imion lub mian, jak te także nazywano, szczególnie zaś w biedniejszych krajach posiadali je na wydrukowanych plastikowych kartach, zwanych plasti-kartami, lub plastik-kartami.Wiedział co mu grozi gdy nie znajdzie swojej cholernej "plasteli", jak nazywał plastik-kartę
Imiona boga, były zresztą wszędzie, bo dzięki nim władze mogły łatwiej kontrolować społeczeństwo. I tak na przykład oczy znajdowały się w banknotach, takie małe czipy z mini okiem boga-bestii, które kształtem przypominały trzy szóstki
Oczy bogabestii widział nawet we śnie, i widział ich promieniowanie, fale które emitują [podczerwień? jak nazywał ten typ fali] i wiedział że czipy nie są tylko odbiornikami, ale także przekaźnikami porcjowanych informacji, małych pulsarów oddziaływujących za pomocą fal na podświadomość człowieka. Fale w zależności od potrzeby emitujących wywołać mogły w człowieku lęk, skrajny niepokój i panikę, agresje, albo zniechęcenie pogrążając obiekt do którego były kierowane w depresji i smutku


Zamknął zeszyt zrezygnowany. Za mało tego było, ale za dużo żeby wyrzucić. W radiu usłyszał że -Niestety kryzys ma swoje prawa i na szczęście wszelkie kabalistyczne i totalitarne scenariusze straciły być może rację bytu. Po raz pierwszy w historii lewicowy rząd na wyspach obniżył podatek wat [!], a kilka dni później parlament szkocki* nie zgodził się na wprowadzenie przymusowych dowodów osobistych. Z innych jaskółek, no może jeszcze nie wiosny, ale małego przedwiośnia, należy wymienić rezygnacje władz unii z planowanej kontroli ruchu lotniczego, i próby powrotu do parytetu złota [ przez Chiny i Iran ] a Ron Paul wieszczył upadek papierowego pieniądza -
Może nie będzie tak źle powiedział do siebie, i do kota - no nie martw się głowa do góry - dodał po chwili [ o którym myślał że śpi gdzieś w pokoju, a więc powiedział do swojego wyobrażenia o kocie, którego tam przecież nie było] i poczuł się uspokojony o losy świata.
Nie lubił przepisywać po sobie, a większość czasu zajmowały mu próby odczytania swojego niewyrażnego pisma, o wiele bardziej wolał pisać z natchnienia, wtedy wszystko było świeże i przejrzyste. Przegrał więc kolejny raz, a może wygrał, jak anioł wygrywa z kościstym starcem jaki każe nam cierpieć i wiecznie pokutować za prawdziwe lub urojone grzechy. Niech żyje wolnośc -pomyślał i pozwolił wyobraźni na swobodny przepływ obrazów i myśli.




Gandziak z dziewczyną zostaje porwany
Przeglądał portale internetowe, i na jednych z nich znalazł artykuł o referendum na temat budowy minaretów w Szwajcarii. Wypowiedział się nawet. Po kilku godzinach przypomniało mu się wydarzenie z czasów młodości, kiedy to jeszcze będąc nastolatkiem podróżował sporo autostopem po Europie. Było to w Brukseli albo Antwerpii, nie pamiętał już ponieważ jak wspomniałem wyżej podróżował dość dużo. Do rzeczy już na przedmiesciach miasta, podjechało jakieś auto i zatrzymało przed nimi, a kierowca zaoferował że podwiezie ich do miasta. Wsiedli więc, a kierowca nie zatrzymywał się lecz wiózł ich na przedmieścia. Zatrzymał sie w końcu przed jakimś warsztatem, wokół którego kręciło sie wielu mężczyzn o ciemnej karnacji skóry. Z tego co mógł zrozumieć zostali porwani, - co z nimi zrobią, jego może pobiją a dziewczynę zgwałcą, no bo przecież nie porwali ich chyba dla okupu - Po krótkiej wymianie zdań i oporze jaki postawił, postanowili ich jednak wypuścić. Gandziak nie martwił się, miał przy sobie dwa noże, i nie poszło by im łatwo.


kot w butach
[odrębne opowiadanie]

Tymczasem otworzyły się drzwi supermarketu, i do środka, nie mniej ni więcej wszedł Kot w Butach*.
Ukłonił się grzecznie siedzącym przy kasie sympatycznym, młodym dziewczynom, i skierował wprost do działu z owocami, które co tu dużo mówiąc uwielbiał.
-Dzień dobry pęknym damom- powiedział z niesłychaną gracją, skłaniając sie lekko jak na dobrze urodzonego kota przystało, i zamiatając swoim pięknym czerwonym kapeluszem z kruczym piórkiem brudną nieco podłogę marketu, uśmiechając się przy tym delikatnie do ładniejszej z nich. A gdy piękne młode damy coś odpowiedziały, a przynajmniej tak się mogło wydawać, a co brzmiało mniej więcej jak -hm- dodał -Czy macie może smaczliwkę?- co powiedział przyglądając się uważnie kasjerkom spod przymruzonych odrobinę powiek, choć wiedział że dziewięćdziesiąt dziewięć procent pracowników wielkich sieci handlowych nie wie o jaki owoc chodzi. Co bynajmniej wcale nie przeszkadzało mu wdać się w miłą pogawędkę z dziewczynami z marketu, a wręcz przeciwnie, bowiem rozmowy z dobrze wychowanymi ludżmi cenił sobie nade wszystko, a z ładnymi kobietami w szczególności.
Gdy tak sobie rozmawiali, śmiejąc się i żartując już całkiem długą chwilę, obok nich przeszedł gruby, niewysoki mężczyzna na oko koło czterdziestki, zasapany z czerwona tłustą nalaną twarzą, w wymiętym garniturze i jasno niebieskiej koszuli. Na lekko niebieski kołnierzyk brzydkiej i niegustownej koszuli, lał się strumieniami pot, najpierw po twarzy, następnie po szyi mężczyzny, potem spływał na kołnierzyk i wsiąkał powoli w sztuczną tkaniną z której był wykonany. Z wyglądu przypominał prezesa firmy sprzątającej w... albo nawet kierownika działu supermarketu lub co gorsza gościa z ochrony sklepu, co nie musiało być dla Kota w Butach miłym widokiem, a i nie było.

Instynktownie i prawie natychmiast zapaliło mu się czerwone światełko w głowie, całe ciało wypręzyło sie nagle, i pomyślał "mam cie bratku! ty smyku cholerny jeden, to ty dręczyłeś mojego przyjaciela Gandziaka, gdy ten pracował w supermarkecie razem z tymi łobuzami z ochrony! Upoluję jak psa bydlaka, a następnie ustrzelę kolejnego łobuza", i zamruczał "mam cie nie uciekniesz mi".. A pógłosem powiedział: -choć rybko do przynęty, prosto na haczyk, do tatusia- czego dziewczyny z kas chyba nie usłyszały chichocąc jeszcze z dowcipu Kota jakim je uraczył przed chwilą,
i powolnym, pewnym ruchem, wyciągnął z kieszeni ukradzione wczesniej Gandziakowi pudełko ze "swoją" ulubioną tabaką marki "Biały Słoń", rzecz wyjątkowo cenną dla obu, żeby nie powiedzieć przedmiot kultu, uzywany jedynie w wyjątkowych okolicznościach, jak dla przykładu papierosy marki "Players", albo nawet jeszcze rzadziej.
Następnie wciągnął ją po kolei do obu dziurek nosa i głośno kichnął, zasłaniając nos rękawem.
Natomiast cakiem głośno powiedział, powiedział to zupełnie głośno, nic a nic nie robiąc sobie z miejsca w którym się znajdował, oczywiście gdy tylko przestało kręcić mu sie w nosie od zażytej tabaki

-mam cię łobuzie, nie uciekniesz mi- I od tej pory nasz uroczy Kot w Butach rozpoczal polowanie na prezesa firmy sprzątającej . Idac z rękami zawiadacko wspartymi na biodrach, z zuchwałym wyrazem twarzy, i kiwajc sie na boki, w wielkim czerwonym kapeluszu z piórkiem, trochę przykrywającym oczy, i z zatknietym za pasem bandyckim nozem, wyglądał naprawdę grożnie. Prezes dostrzegl zagrożenie i z przerażonym wyrazem twarzy, na sztywnych niby drewnianych ze strachu nogach tak jak na szczudłach, zacząl coraz szybciej kierować się w strone wyjscia a paniczyny strach pojawił sie na jego twarzy. Tymczasem koszula prezesa, od ilości potu jaki musiała wchłonąć, zmieniła kolor na granatowy...


Nasz kot tymczasem, rozpoczął polowanie na grubego zwierza, jak w myślach nazwał swoją ofiarę.
Ale zanim wyszedł pozamieniał wszystkie ceny i metki w markecie, zamienił kilka loginów oraz haseł dziewczynom z kasy
i wprowadził, a jak to on mówił "podsypał" troche wirusków do komputerów sieci, bardziej na złośc sklepowej korporacji, niz dziewczynom do których przecież nic a nic nie miał, a nawet umówił się z nimi wieczorem na kawkę.

Już przy drzwiach wyjsciowych schwycił za koszulę grubega prezesa, gdy ten zdyszany zamiast uciekać usiłował złapać taksówkę i stał na chodniku jak pajac Podbiegł i schwycił oburącz umierającego ze strachu prezesa, zaczął nim szarpać i potrząsać, a nastepnie uderzył kilka razy o scianę, sycząć przy tym i mrucząc - Potem jednak, zupełnie nieoczekiwanie. pozwolił mu sie wymknąc i ....uciec. Polowanie bowiem musi smakowac, mało tego należy się nim delektować pomyslał, -zupełnie tak jak butelką dobrego wina albo whisky. Biedny prezes nie wiedział że to dopiero początek zabawy Kota, i jego udręk.

On tymczasem zapalił papierosa delektująć się nim, robiąc z tego prawdziwy rytuał, a następnie, kiedy tylko skończył palić, wciągnął do nosa tabakę Biały Słoń.
Gdy prezes był już daleko zadzwonił do Psa Który Mówi i powiedział: -polowanie, zarządzam przybywaj kolego natychmiast, przekaż dalej- I za chwile przybyli, jadąc taksówką Zywon, oraz Kłamek, a za nimi przybiegł zdyszany Pies Który Mówi.
Prezes umierając ze strachu jechał tramwajem w stronę Salwatora, a Kot który w międzyczasie wskoczył do jadącej taksówki razem z psem który mówi, idalej pojachali już w czwórke za nim.Prezes tymczasem aby zmylić pogoń przesiadł się do autobusu jadącego w stronę Tyńca. Pościg trwał ulicą, jak tylko przejachali rynek dębnicki, potem Skałki, niedaleko jaskini twardowskiego, by na końcu skręcić w podgórki tynieckie. Prezes biegł przreażony głośno łapiąc przez usta powietrze, przewracając się i potykając co chwilę. Muszę wam powiedzieć że wyglądał strasznie, był juz cały ubrudzony, i pokrawawiony, a koszulę i spodnie miał wymazane błotem.Ta straszni że swoim widokiem przestraszył nawet dwie staruszki wracające do domu z tynieckiego kościoła po nabo żeństwie Zaledwie kilka kroków za nim biegł Kot w Butach, ale robił to tak aby go nie dogonić, przynajmniej nie na razie, ponieważ dręczenie ofiary sprawiało mu wiekszą przyjemnośc niż złapanie jej. Planował aby dorwać prezesa w okolicach ciepłowni w Skawinie gdy ten nie będzie miał już siły biec, i tam mu pokazać co nieco, tak żeby ten wiedział z kim ma doczynienia. I ak też się stało, Prezes biegnąc skręcił w lewo w stronę pętli autobusowej, i potem już w dół prosto w stronę Skawiny, gdzie chciał wskoczyć w jakiś bus jadacy do Krakowa, albo pociąg. Tak też się stało. Jak przypuszczał Kot W Butach dorwali Prezesa w okolicy elektrociepłowni w Skawinie, kedy ten nie mając siły biec podddał się i zrezygnowany upadł na ziemię. Cała czwórka natychmiast otoczyła go i zaczeła kopać i okładać pięściami, dały się też wśród bitewnej wrzawy słyszeć okrzyki: -a masz, to za Gandziaka-
-dalej będziesz tak rozrabiał cwaniaczku- Przestali go kopać dopiero wtedy gdy prezes całkiem zamilkł, a z jego ust nie wydobywały się już jęki i błagania o litość.

Gandziak obudził się z koszmarnego snu cały zlany potem, i natychmiast zaczął szukać wzrokiem swojego kota
Kot spał grzecznie pod stołem, mrucząc przy tym, i rusząjąc łapami tak jakby polował na myszę. Był nienaturalnie wybrudzony, i dziwnie uśmiechał się przez sen.
....i miał taki niewinny wyraz twarzy. Jedno co zdziwiło Gandziaka to zapach damskiej wody toaletowej, a właściwie cały ich bukiet. - Feminizuje się nasz kocisko - powiedział półgłosem zdziwiony Gandziak, po czym prawie natychmiast zasnął.
Kto by też przypuszczał że dziewczyny z supermaketu używają takich dobrych wód toaletowych.
--------------------
* słuchająć na empetrójce swojego, jak to on nazywał ulubionego kawałka Henrego Purcella, Pieśn na trąbkę. Mp3 pożyczył sobie na chwilę, od Gandziaka


[odrębne opowiadania Lazurowa Komnata i Czerwony Dom]
Marszałek martwił sie że musi umrzeć, i wcale nie dlatego że bał się śmierci.Od dziecka prawie zamiast kasztanów, nosił w wypchanych kieszeniach kurtki granaty, a bomby leżały ukryte pod jego łóżkiem. On się śmierci nie bał, bał sie o tych których musi zostawić. I wcale nie o rodzinę, bo rodzina poradzi sobie jakoś. Bał się o kraj, i żyjących w nim ludzi. I wiedział też że niestety jego dni są policzone. Na zegarze gdy spojrzał dochodziła 20.35 a dogasający ogień w kominku ogrzewał nieco sporej wielkości, ale pozbawiony prawie mebli, skromny chłodny pokój i wnosił do niego trochę ciepła i światła. Teraz trzymał żonę za rękę, i pytał ledwo dosłyszalnym szeptem, uśmiechając się do niej
-chyba jeszcze nie umrę, prawda?
Nie mógł umrzeć, ale też nie mógł żyć, dla kraju i dla mieszkających w nim ludzi. Wiedział że oni na nas napadną. I to własnie powiedział zanim zasnął Powiedział jak każdego dnia wieczorem.
-oni na nas napadną, napadnąą- szeptał. I dalej już widocznie poruszony słowami które wypowiedział, mówł półglosem dalej - Socjaliści? Że niby byliśmy socalistami O mój Boże święty, że chcieliśmy żeby ludzie mogli kształcić dzieci i swobodnie zmieniać miejsce zamieszkania i zawód. Co niby miało do cholery zrobić tych parę setek tysięcy wypędzonych z własnych domów przez carskie wojska po powstaniu styczniowym. Poszli do miast, znależli pracę i pomagali innym jak mogli. Tym mniej zaradnym i mniej wykształconym, a że wtedy była taka moda na kółka socjalne, to wykorzystali je do własnych celów. Przy okazji odgrywaliśmy się na swoich prześladowcach jak mogliśmy. A na ekonomi się nie znam, zgoda, ja tylko widzę zarazę i dwie dzikie hordy, jedną hordę idącą z zachodu na wschód, a drugą ze wschodu na zachód, i tylko to mnie interesuje. Że przyjdą i odbiorą nam wolność- W tym momencie poczuł się wyczerpany i opadł zmęczony na łóżko Zanim zasnął jeszcze słyszał jakby przez sen dzwonek telefonu, i głos z kimś rozmawiającej żony
-kto?...łots ju nejm? nie nic nie słyszę, przepraszam....a miło nam...kiedy?jest nadzieja? czekamy niecierpliwie. No to proszę przyjeżdzać- W kominku dopalały się resztki wrzuconego wcześniej drewna. W mieszkaniu zapanował chłód a po krótkim czasie i noc. Zrobiło się zimno i ciemno, ale marszałek już spał. Zasnął wyjątkowo szybko. Tego dnia nie stawiał nawet kart.Był bardzo zmęczony, żeby nie powiedzieć wyczerpany.Tak naprawdę to znajdował się stanie pomiędzy życiem a śmiercią. I chyba bardziej bliżej już tej drugiej.Duch starego rewolucjonisty opuszczał go powoli, acz nieuchronnie.

Siedział w pomieszczeniu na czwartym piętrze wieży [gdzie mieszkał zanim przeniósł się do swojej Lazurowej Komnaty ] i wyglądał przez niewielkie okno, spoglądając na dwa sporych rozmiarów wzgórza, z położonymi na ich szczytach klasztorami. Na jednym wzgórzu tym bliżej niego i bardziej po lewo, stała buddyjska świątynia szkoły tradycji kagyu, której głową był Jego Świątobliwość XV albo XIV Karmapa czego niestety nigdy nie mógł spamiętać, choć był na ceremoni Czarnej Korony z jego właśnie udziałem, jaka miała miejsce w tej świątyni zaledwie kilka lat wcześniej, poznał go osobiście a sam Karmapa zrobił na nim bardzo dobre wrażenie. Na drugim wzgórzu, nieco bardziej oddalonym i spowitym we wiecznej mgle, niby słynne wzgórze Wudang, mieściła sie świątynia Odwiecznego Bonu z przesympatycznym, młodym i niezwykle energicznym lamą Luntokiem jako jej zarządcą.Klasztory były bardzo podobne do siebie, choć jeden z nich sprawiał wrażenie czerwonego gdy na niego patrzył, a w drugim dominowała ciemna sepia prawie niezauważalnie przechodząca w kolory gliniastej ziemi jakiej peło było dookoł i surowe szare skały. Tu i tam kamień glina i drewno. No i świetna ręczna robota, która rzucała sie wszędzie w oczy w rzeżbionym kamieniu i drewnie. Nie, nie taka na pewno wspaniała, jaką możemy zobaczyć w Nepalu, a już szczególnie w Katmandu, ale dość fachowa i zdradzająca rękę dobrego rzemieślnika, który zna swoje rzemiosło.
Nikogo nie spostrzegł ani na na drodze przypominjącej kształtem smoka, i tak też własnie była przez okolicznych mieszkańców nazywana. Droga a właściwie mała wąska dróżka, która rozwdlała się w pewnym momencie na dwie odnogi jakby nitki wiodące do wspomnianych wcześniej górskich świątynnych samotni. Nie dostrzegł też nikogo na odległych dziedzińcach klasztorów -Pewno mnisi medytują, albo odprawiają nabożeństwo- pomyślał -muszę jeszcze poczekać- Po czym skierował swoje kroki ku drzwiom, a następnie wyszedł, otworzywszy je wcześniej. Drzwi otworzyły się bezgłosnie. Na główną Wyrocznię klasztoru czekał już czwarty dzień, tu dopiero czwarty, bo niektórzy czekali już kilka miesięcy. Ale medium niestety było zajęte, a jego praca wyczerpująca.
Może nie powiedziałem wam jeszcze że na każdym piętrze wieży [ niby w wierszu Herberta, jeśli mnie pamęć nie myli] mieściło się pod schodami jedno małe pomieszczenie w którym przebywał pustelnik. Schody pięły się i kręciły w górę, niby ślimak lub krzew winnego grona, a obok nich znajdował się niby ukryty jakby przyczajony z boku, jeden pokoik ascety na każdym piętrze, co osobie dajmy zwiedzającej pierwszy raz wieżę mogło umknąć uwadze. Niepozorny z zewnątrz, wewnątrz jednak zaskakiwał. I nie tyle luksusem co raczej bogactwem barw Każdy pokoik miał inny kolor ścian i malutkich witraży w okienkach swojej celi. Jedne pomalowane zostały na czerwono, inne na zielono albo w kolorze fioletowym. Po jakimś czasie pustenicy przenosili sie na wyższe piętra, podczas gdy ci zamieszkujący pomieszczenia górne schodzili niejako do piwnicy, czyli na dół. Wchodził jak zwykle na górę, podtrzymując delikatnie dłonią starej poręczy, uczynionej z czarnego dębowego drzewa lśniącego niby natłuszczony heban, poręczy musicie wiedzieć niezwykle gładkiej i wypolerowanej pracowice chociaż niezauważalnie przez ludzkie dłonie, przez całe stuecia wchodzących i schodzących po schodach wieży pustelników. Wypolerowanej prawie tak jak zaokraglenia powstałe w kamiennych schodkach wyżłobione ludzkimi stopami. Choć piętno czasu o wiele bardziej odbiło sie na kamiennej materii schodów
-ile lat maja te schody, murowane wapienną zaprawą ściany, i drewniane poręcze- myślał wchodząc do swojego pokoju. Gdy tylko wszedł nawet nie jedząc kolacji położył sie spać. Był zmęczony i zmęczony. Tak naprawdę to nie wiedział czym, coś go jednak dręczyło.

Obudził sie i trochę jeszcze nieprzytomny spojrzał na sciany swojej klasztornej celi. Ten sen prześladował go już wiele razy w ciągu ostatnich miesięcy. Oni to znaczy zesłańcy biegną, przez śnieg, i nagle przed nimi otwiera się jakichś ogromnych rozmiarów rozpadlina. Niby otchłań albo ciemna topiel, przerażająca czeluść bez granic i dna. Przed nimi to znaczy przed nim, Czeremchą biegnącym na samym przodzie, Ziutem biegnącym zaraz za nim, i paroma innymi kolegami których imon już niestety nawet nie pamietał. Tyle lat przecież minęło od tego czasu. Wstal zdenerwowany z łóżka na którym jeszcze przed chwilą leżał. Nie mógł zrozumieć o co w tym snie chodzi, a wyrocznia była niestety, jak wspomniałem wcześniej zajęta, a więc nie mogła mu pomóc.Dziś jednak miał dziwne przeczucie, ze musi gdzies jechać Ruszyć się, gdzieś przed siebie, zabrać swoje rzeczy i pojechać patrząc na rozpędzone koła pociągu i znikającą przestrzeń za nim. Po czterdziestu prawie latach życia najpierw wsród śniegów i bezkresnych bieli Syberii, a następnie Mandzurii i Himalajów czuł że potrzebuje jakiegoś nowego impulsu i swierzego powietrza Przy okazji może wyjaśni swój sen, jeśli ma jakieś znaczenie, a nie jest tylko senną marą. Rzeczy do pakowania na szczęscie nie było za dużo. Tak naprawdę to prawie nic nie posiadał. Nic oprócz paru książek. i zeszytów z notatkami, fiołek z jakimiś jemu tylko znanymi ziołami i lekarstwami, stare wycięte z gazety a mocno pożółkłe zdjęcie Abramowskiego, którego Czeremcha w młodości bardzo lubił*, dalej małego mosiężnego posążka Buddy Medycyny, lub buddy Długiego Zycia, daru od starego opata klasztoru I... kobaltowych maków, jakie zobaczył pierwszy raz w Zanskarze, i o których nie mógł zapomnieć. Teraz wiózł je usoszone w starej ręcznie pisanej medycznej książce. Nie nigdy nie był tu sam, oprócz niego do wieży i sąsiednich klasztorów dziwnym zrządzeniem losu trafiło tu jeszcze co najmniej kilku polskich zesłańców, byli jacyś dwaj rosjanie, i jeden zmarły niedawno ukrainiec,
Kiedy kilka dni póżiej stał na lotnisku w Jakarcie i gniótł w rękach miejscową anglojęzyczną gazętę, na pierwszej stronie widział zdjęcie chorego Piłsudkiego.W GŁOWIE MIAŁ LAWINĘ MYŚLI I PRAWDZIWY ZAMĘT. -cZY TO MOŻE BYĆ- pytał siebie z lekko kresowym śpiewnym akcentem jakiego się nie wyzbył nawet w pustelniach Tybetu -czy to może być że nasz stary dobry znajomy Ziuto ze spiskowych kólek, przeżył zesłanie, przetrwał wszystkie syberyjskie zimy, a na dodatek został naczelnkiem państwa, i jakby tego mało to właśnie umiera na chorobę którą on może bez trudu wyleczyć swoimi magicznymi ziólkami- Tak to napewno on, trochę starszy, wiadomo, no nie tak znowu trochę, bo wygląda jak swój dziadek. Był też niezwykle dumny ze swojej intuicji która znowu go nie zawiodła A on się przecież prawie wcale nie postarzał. Nie zastanawiał sie długo.
*już bdąc na zesłaniu połączył poglady Abramowkiego z pogladami Stańczyków krakowskich, u stańczyków cenił sobie poglady wolnorynkowe w ekonomii, ale raził go trohę ich nadmierny konserwatyzm. Abramowski niejako swoim umysłem wolnego ducha rozpuszcał ten koserwatyzm, i według Czeremchy czynł strawne do przyjęcia

Zdecydowanym krokiem podszedł do okienka kasy linii lotniczych i kupił ostatni bilet na najbliższy samolot lecącydo Europy. Konkretnie do Paryża. Do odlotu samolotu pozostało półtorej godziny, siedząc w resturacji przy kawie, próbował zebrać myśli.
Kiedy ju leciał w samolocie, od pasarzera siedząego obok niego, francuza wracającego z Laosu albo Wietnamu do domu dowiedział się trochę więcej o tym co sie działo w ciągu ostatnich lat w Polsce. Francuz opowiadał mu o Pierwszej wojnie światowej, o śmierci prezydenta Narutowicza, zamachu majowym i dojściu Hitlera do władzy dwa lata temu w Niemczech, a komunistów w Rosji. Tye w starej europie podczas jego nieobecności się zmieniło. Nie mógł nawet ukryć zdziwienia.

A więc było naprawdę tak. Piłsudski wcale nie umarł w trzydziestym piątym, dwunastego maja o godzinie dwudziestej czterdzieści pięc. W związku z tym nie było słynnego pogrzebu i pochodu procesji na Wawel. Do ciężko chorego Marszałka przyjechał jedenastego maja o godzinie czternastej pietnaście stary kolega z dawnych czasów rewolucji i wspólnego zesłania Czeremcha. Pierwszym pociągiem z Paryża, i wpadł zdyszany do pokoju marszałka.Marszałek żył jeszcze.
Jemu nie poszczęściło sie tak bardzo jak Marszałkowi. Najpierw zesłanie, a potem efektowna ucieczka całą zgrają powstańców do Mandzuri, przez białe śniegi i zielone lasy Syberii, i dalej już samotnie do Tybetu. Wiele się w jego życiu zmieniło. Umierującego i wychłodzonego gdzieś na przełęczy skalnej znależli jacyś wędrowni buddyjscy mnisi, dzięki sępom krążącym nad leżacym Czeremchą co zwróciło ich uwagę. Myśleli że to może jakaś zwierzyna, i będzie co najmniej przez kilka dni co jeść, a znależli umierającego człowieka. Dobre i tyle, nie zaspokoili co prawda głodu, ale przynamniej uratowali komuś życie. Mnisi okazali się także lekarzami. Wnieśli go na swoich plecach, na szczyt góry na którym rozpościerał się stary klasztor- forteca.
Obcował wiele dni wśród ziół i tajemiczych preparatów, czując unoszace sę w powierzu zapachy przepełnione uzdrawającyni olejami . Kiedy po miesiącach nieruchomego leżenia w łóżku wyzdrowiał, został z nimi, a nawet młody Tenzin i starszy lama, tajemniczy milczący kapłan o imieniu Soran stali się jego przewodnikami , a potem nawet przyjaciółmi. Wprowadzali go cierpliwie i powoli na scieżkę ziół i minerałów, a póżniej dopuścili do religijnych praktyk. Poznał też magię dżwięków i tajemnych inicjacji bonu i buddyzmu odbywających się w sąsiednich klasztorach na wzgórzach
W górskiej samotni, pozostawiony sam sobie i zupełnie bez zajęcia, przypomniał o starym zawodzie jaki wykonywał co prawda jedynie przez dwa lata, jeszcze zanim został rewolucjonistą. Ale do rzeczy, wśród mnichów [ jeszcze wcześniej w Mandzurii] w Tybecie i Himalajch [ och był jeszczew w Sikmie, Buthanie, Ladaku i Zanskarze, a potem w Indonezji i Indiach, i tajemniczym królestwie Lo] nauczył sie wiele. Teraz gdy podróżując po świecie zapragnął odwiedzić starych przyjaciół ze słodkich lat młodości i kraj swojej młodości. W samolocie jak wspomniałem wyżej, dowiedział się że Ziuto jego stary kumpel jest niekoronowaną głową państwa i mało tego, właśnie ten który nieraz uratował mu życie, choćby podczas jednego z zamachów bombowych na stację kolejową niedaleko Wilna, teraz bezsilny umiera. Leży w łóżku i zastydzony swoją słabocią umiera, patrząc oczami wyobrażni jak po nim umrze i więdnie pozbawiony wolności jego kraj
. I stało sie inaczej Piłsudski został wyleczony przez starego felczera, a postawiony na nogi przez kilku skośnookich zielarzy mnichów, jacy przybyli na prośbę felczera Czeremchy na Wawel gdzie Marszałek w końcu zamieszkał spełniając prośby starego kolegi .
Piłsudski żył więc, i jakby tego było mało, zwodził jak mógł Hitlera. Razem uderzyli na Czerwoną Rosję, a potem kiedy Hitler wykrwawił swoją armię, i przy okazji gospodarkę Zjednoczonych Narodow- Socjalistycznych Niemiec [ ZNSN], wyjątkowo podstępnie uderzył razem z Włochami i Brytyjczykami na Niemcy zadajac im śmiertely cios. Wojna trwała zaledwie trzy dni, a Niemcy zostały rozebrane przez sąsiadów, bo oprócz Polski na chore i zmeczone ciało Narodowych-Socjalistycznych Niemiec rzuciły się jeszcze Czechy, i Austria.
A co się stało z Czeremchą spytacie?Czeremcha nudził sie okropnie i czekał tylko sposobu na powrót do swojej Lazurowej Komnaty, budowa której w miedzyczasie zostala ju ukończona i czekała na wlaściciela aby go przywitać


Raport z Czerownego Domu

ZWANY TEŻ RAPORTEM Z MAISONE ROUGE tu autor musi powiedzieć kilka słów w jak sposób dowiedział się o RAPORCIE Z CZRWONEGO DOMU. A więc pierwszy raz miało to miejsce jakieś dwa lata temu, gdy kupił DAILY MAILA ponieważ dołączona do niego jakaś płyta zaintersowała go. Płyta okazała sie pomyłką, i nie był to ten zespół o którym myślał, lecz znalazł w gazecie kilka ciekawych artykułów. Jeden o koncercie Leonarda Cohena gdzieś w szkockich górach, drugi o młodych siostrach Jagerównach, córkach Mica Jagera, i o Amy Winehouse. Wśród nich był też i artykuł na temat RAPORTU. Kolejny raz zetchnął sie z raportem przegądając portal internetowy PARDON, latem tego roku.Powrócmy jednak do dalszych losów Czeremchy, i Europy.

spotkali sie we pewnego wrześnioego dnia 1944 roku w Strasburgu, kiedy wszyscy wiedzieli że wojna jest już przegrana. -Dlaczego przegrali? myslał Czeremcha -To jest dobrze postanowione pytanie, a ja nawet powiedziałbym że właściwie postawione pytanie.
No właśnie, przecież popierali ich najważniejsi bankierzy świata, a i wielcy przemysłowcy trzymali za nich kciuki, i sypali pieniędzmi kiedy te były im potrzebne. Stworzyć jedno wielkie światowe państwo to marzenie większości urzędników i wielkich bankierów, precież nie powiecie że ak nie jest. A na pewno nie zaprzeczycie. Po co pożyczać pieniądze milionom małych ciułaczy, kiedy można jednemu, po co zajmować się setkami tysięcy wkładów, wierzycieli i kont, a zamiast rozpraszać własnośc skupiać ją, I wtedy wystarczy tylko jedno konto, i to takie którego właściele zarządzają cudzymi pieniędfzmi bez żadnych konsekwencji za swoje czyny, no bo nikt nie jest za nie odpowiedzialny, a więc staje się kikmś w rodzaju administratora wieczystego, dożywotniego. I nie musi sie liczyć z wydatkami, ani prowadzić racjonalnej gospodarki zasobami finansowami. I zarządzać nią pod "szlachetnymi"? hasłami. Jedna światowa armia, i jeden światowy system finansowy.Wszystko jest takie proste.Dyktator na dodatek potrzebuje także pieniędzy, na wojnę i zborjenie, na emetytury, itd.Kibicowali im jednak
a oni przegrali. Jeśli jednak ktoś mógłby pomyśleć że przegrali bitwe, a znajdzie się zapewne taki, to sie pomylił, niezwinęli sztandarów do szafy, o nie.Zmienili jedynie hasła jakie mieli wypisane na sztandarach- Tyle Czeremcha, a my powrócmy do Sztraszburga
Dobrze, do rzeczy, spotkali sie w połowie września w całkiem miłym i gustownie urządzonym hotelu Czerwony Dom. .Na spotkanie zaprosili oczywiście największych bankierów i przemysłowców świata.
-wojna jest przegrana, panowie nie miejmy dłużej złudzeń, a kto je jeszcze ma powienien je jak najszybciej porzucić- powiedział jednen z wyzszych rangą oficerów wojskowych nazwijmy go generałem X - musimy zmienić front- kontynuował -dwa razy próbowaliśmy wygrać za pomocą wojny* i nie udało nam się, dziś Europę musimy podbic w inny sposób, w sposób chytry i podstepem, a do tego uzyjemy gospodarki,- w tym momencie w sali konferencyjnej rozległ się szmer
-tak panowie, od dziś marka będzie naszym noym żołnierzem, a ja ogłoszam rozpoczęciem nowej krucjaty Cesartstwa Rzymskiego, musimy podbić Europę, i zjednoczyć ja pod naszym kierownictwem-
odezwały sie oklaski
-brawo, brawo -ktos krzyknął, niech żyje Nowe Cesarstwo Rzymskie Zjednoczonej Eurpoy
-Stworzymy europejskie imperium, bez wystrzału nawet jednego pociska, panowie jakie to wspaniałe!Najpierw zbudujemy unię gospoadczo celną, wspólnoty węgla i stali, a nastepnie ten nowo powstały twór będzie się integrował. Przyjdzie kolej na jedną wspólna walutę z bankiem centralnym w naszym kraju pod okiem naszych finansistów, nastepnie jedna konstytucja i jeden parlament.Pieniądze wyrzucimy z Niemiec poprzez Szwajcarie, kupimy większośc gazet. W tym celu musimy przejśc do konspiracji i zarządzać projektem w sposób tajny. Przebierzemy mundury na garnitury, zminmy wygląd, tak aby nas nikt nie poznał. No i zbudowali swoją unię. Potem w miarę rozwoju technologii gdy wzrosły możliwości wywtwórcze przemysłu, okazało się że ludzi jest na ziemi za dużo. Bo do podtrzymania funkcjonowania tego co niezbędne wystarczy zzaldwie dzzieisięc pocent mieszkańców globu, a resztaa jest niepotrzebna. Szczególnie zaś dziewięćdziesiąt procent tych prawie ic nie potrafią a socjalizm umiejetnie dawkowany przez kilka pokoleń pod róznymi postaciami uśpił w nicch instynkty ludzkie potrzebne do przetrwania, spraawiajac że stali ssie obciążeniem bardziej pracowitych i zaradnych.Wymyślili więc przymusowe szczepienia na nie isniejącą chorobę. Oczwiście w szczepionkach były śmiertelne wirusy. Nie na darmo ci naukowcy którzy pracowali kiedyś dla Hitlera w jego obozach zagłady, po wojnie tworzyli najlepze laboratoria świata. W dziejach świata to nic nowego, przymusowa sterylizacja, przymusowe szczepienia, przymusowa eutanazja, to wszystko znał już dwudziest wiek.Wiek miary, wagi, i pozrne raconalnego myślenia. Szczepioki albo zamieszki.

zobacz artykuł w Daily maill na ten temat http://www.dailymail.co.uk/news/article-1179902/Revealed-The-secret-report-shows-Nazis-planned-Fourth-Reich--EU.html


Ja ich znam, chodził po kokolju z założonymi rękami Czeremcha i riozmyślał,
już to przecież zrobili nie raz. najpierw sprowokowali powstania listopadowe, i styczniowe a potem zwiększali terror. To była ich stała zagrywka, wywołać najpierw niepokój a nastepnie stłmić zamieszki i ograniczyć wolnośc. Chodziło o ograniczenie wolności i swobód ludzi, a prowaokowanie zamieszek było metodą.
I zwykle trzeba przyznać działało świetnie.To że marka była teraz najważniejzym zołnierzem, wcale nie oznacza że była jedynym. Jeżeli ktos tak pomyślał, to się pomylił.

. Podszedł energicznym ruchem do stolika, usiadł, wziął karty i zaczął stawiać pasjans. Ogień dofgasał w kominku a na zegarze było po drugiej. Nie mógł zasnąć

Pozornie nic się nie działo więc autor zaczął trochę z nudy pisać nowe opowiadanie, słuchając jednocześnie na słuchawkach epki Placebo, tej z łyżeczką na okładce. A więc było tak, dawno temu gdzieś na kocu świata urodził sie człowiek, którego plemie zostało przez większych sąsidów prawie całkiem wymordowe. Oni podbili jego plemie, a on podbił ich, czyli nastąpiła taka mała wymiana. Potem podbił pół świata. Bardzo przyzwoity był z niego mafiozo, pobierał od ludzi dziesięć procent haraczu i niee obchodzziło go co robisz, jaką religię wyznajesz, i w jakim języku mówisz. Nie zabierał też ludziom ich dzieci do państwowych przytółków, tak jak robili to tyrani w totalitarnych dspotiach, ani nie zmuszał ludzi żeby ich dzieci uczyły się w pństwowych szkołach według programów wyznaczonych przez jego ludzi. Nie pobierał też od nich żadnych przymusowych składek na ich emeryturę, dlatego ludzie uwielbiali go. Jeśli na przykład jacyś trubadurzy jadący z Bagdadu do Teheranu, albo kupcy podróżujący z karawaną towarów do Moskwy zostali napadnięci, tracili głowę, ponieważ on miał monopol na usługi zwiazane z przemocą i bezzpieceństwem na tereniee państwa.Więc ktoś zapłacił dziecięć procent i czuł się naprawdę bezpiecznie.To było dawno i wszystko było proste. Tymczasem sytuacja w europie zmienia się i autor wraca do pisania opowiadania Lazurowa Komnata

Co się działo w europie po wojnie i słynnym spotkaniu w Czerwonym Młynie? Związek Rosyjski rozpadł się na wiele mniejszych lub większych państw.
Następnie wstrzasane licznymi konfliktami rozpadły się Stany Zjednoczone. Na wielką potęge natomiast wyrosły Chiny i Indie, oprócz tego był świat islamu i czarna Afryka. Piłsudski karmiony przez mnichów ziólkami przyworzonymi wprost z Tybetu dozył w dobrym zdrowiu prawie setki, a na jednym z jego osttnich przyjęć urodzinowych w 1964 albo w 1965 wystąpila młoda wschodzaca gwiazda rockowej sceny, zespół Rolling Stones spiewając Pented Blac i inne swoje przeboje z tego czasu, co marszałek trzeba przyznać zniósł dość dzielnie, choć podobno podczas wystepów drzemał
Wtedy -przyszła kolej na niezykle krwawe wojny religijne, toczone na lini islam:chrześcijaństwo.
Po latach gdy islam stał się bardziej tolerancyjny od chrześcijaństwa przyszłą kolej na wojnę ras
Biali, zółci i czarni walczyli zajadle ze sobą, choć konflikt nakłada się dziwnym trafem na podział bogatsa północ i biedniejsze południe, eruropę afrykę i azję,
W Bombaju wybuchały bomby i od strzałów ginęli ludzie. Na Bukowinie szlała dzuma płucna siejąc prawdziwe spusztoszenie. Sytuacja rozwijała sie radykalnie.



Sporo minęło od czasu kiedy wrócił do swojej lazurowej komnaty, wydrązonej niedaleko wieży w starej górskiej jaskini. Wiedział że tam w europie jest już nie potrzebny. Zazwyczaj spacerował w szklarni gdzie ogladaał swoje ulubione stroczyki, podziwiając ich piekno.
A wolny czas jaie miał precież bardzo dużo może poświęcić na pięlegnowanie swoich ulubionych kwiatów, jedynej słabości jaka posiadal
pytacie czy wsystko po wydarzereniach jakie nastąpiły był całkiem normalne. Oczywiście że nie.Po serii zamachów w Bombaju wiedział że przyszedł czas aby znowu odwiedzić europę
------------------------------------------------------------
autor CYberius Zee Jop
strona domowa autora
profil